wtorek, 7 lipca 2015

Are you thinking of me? Like I’m thinking of you? Rozdział 14

Minęły już ponad dwa tygodnie. Już ponad dwa tygodnie od incydentu w domu Gerarda. Tak, incydent  najlepsze określenie tego co się tam stało. Nie powinienem do tego dopuścić. Przecież mam chłopaka. Mam cudownego chłopaka, który każdego dnia do mnie pisze i dzwoni z trasy. Gdyby to wydarzenie miało miejsce wcześniej . Dużo wcześniej. To by wszystko zmieniło. Zareagowałbym inaczej. Ale czasu już nie cofnę. Popełniłem błąd, który cały czas zaprząta moją głowę i męczy sumienie. Mam wielkie wyrzuty sumienia. Wtedy, gdy wybiegłem z domu Waya, moją pierwszą myślą było, żeby zadzwonić do Austina. Chciałem go usłyszeć, utwierdzić się w przekonaniu, że to z nim chcę być. Przez chwilę nawet chciałem mu wszystko powiedzieć, bo przecież nie zbudujemy prawdziwego związku bez obustronnej szczerości. Jednak szybko z tego zrezygnowałem. Nie byłbym w stanie wydusić tego z siebie, nawet przez telefon. Bo przecież co miałbym mu powiedzieć? "Hej Aus, właśnie wyszedłem od Gerarda, który mnie pocałował, a ja nie zrobiłem nic żeby go powstrzymać, ale to z Tobą chcę być, proszę wybacz mi"? Przecież to brzmi jak tekst z bardzo niszowej brazylijskiej telenoweli. Poza tym nie mogłem mu tego zrobić. Chcę zapomnieć o tej sytuacji.
Z Gerardem nie rozmawiałem od tamtego wydarzenia. Następne dwa dni nie było go w szkole, a od kiedy się pojawił staramy się siebie unikać. Kiedy musimy usiąść razem w ławce, stara się nawet mnie nie dotknąć. Większość przerw spędza ze swoim szkicownikiem, zapełniając to kolejne strony. Mikey starał się z nim porozmawiać. Wiem, bo mi powiedział. Martwi się o niego, w końcu to jego brat. Gdy są w domu, wychodzi ze swojego pokoju tylko wtedy kiedy musi. Parę dni po incydencie młodszy z braci, pytał się mnie nawet czy czegoś nie wiem. Oczywiście skłamałem. Udaję, że nie mam pojęcia co się dzieje z Gerardem. Prędzej czy później i tak to wyjdzie na jaw. Przecież nasi przyjaciele nie są głupi. Widzą ze jest między nami napięta atmosfera, ale nikt jeszcze nie drążył ze mną tematu. Do czasu. Jednak nie ma co się martwic na zapas.
Jest czwartek wieczorem. Nie będę już myślał o tamtym. Tym bardziej ze mam powód do radości. Jadę do Austina. Postanowiłem przedłużyć sobie weekend o jeden dzień i jutro rano wsiadam w samolot i lecę na ostatni koncert mojego chłopaka. Tęsknię za nim. Czuję ze muszę się już z nim spotkać, więc porozmawiałem z nim i mój pomysł został przyjęty z wielka aprobatą. Wczoraj rano zarezerwowałem bilet lotniczy do LA. Na szczęście miałem jeszcze jakieś oszczędności wiec nie musiałem prosić babci czy Lyn-z. Rano wylatuje a wracam razem z chłopakami w niedziele. Podczas pobytu w LA zespół ma przenocować dwie noce w hotelu, którym zarządza ciocia Austina, więc chłopak zapewnił mnie, że nie będzie problemu z jedną dodatkową osobą, tym bardziej ze jestem to ja. Wiem, że ma on dobre relacje z ciocia. Parę lat temu zmarła jego mama i chłopak z ojcem bardzo to przeżyli. W tamtym czasie oparcie stanowiła dla nich właśnie ciotka Maggie. Wie wszystko o Austinie, dlatego obawiam się, że będzie on chciał mnie z nią poznać a nie wiem czy jestem na to gotowy. Jak na razie jedynymi osobami wiedzącymi o mojej orientacji poza moja rodziną są przyjaciele Austina. Źle się z tym czuje. Czuję się winny, że oni pierwsi dowiedzieli się tego o mnie, a nie moi przyjaciele. Jednak do czasu. Ostatnie wydarzenia skłoniły mnie do refleksji. Postanowiłem, że się ujawnię. Nie chcę już przed nimi nikogo udawać. Jak wrócę z Los Angeles dowiedzą się o mnie całej prawdy. Z przyjaciółmi Austina to była swego rodzaju konieczność. Doszliśmy z chłopakiem do wniosku, że skoro mamy spędzić z nimi czas w LA nie powinniśmy udawać przed nikim naszego związku. Obaj źle byśmy się czuli.  Poza tym jak dla mnie dziwnym wydawałoby się fakt, że zwykły znajomy poznany na biwaku leci pół kraju na koncert, zamiast poczekać, aż zespól będzie grał w jego mieście. Tym bardziej ze chłopaki przecież są z mojego miasta. Toteż Austin powiedział im że przyjeżdżam dodając kim dla niego jestem. Ponoć nie było dla nich to wielkim szokiem, przez co mniej się stresuję.
Spakowałem ostatnie potrzebne mi rzeczy, wybrałem najlepsze koszulki, które maja wyglądać jakbym nie przejmował się wyglądem. Poza T-shirtami zapakowałem dwie koszule w kratę  a bluzę, założę na siebie rano mimo ze w Los Angeles jest teraz ciepło.
***
Rano dość szybko się ogarnąłem, zjadłem śniadanie, pożegnałem z babcią i siostrą po czym wsiadłem we wcześniej zamówioną taksówkę i pojechałem na lotnisko. Lot miałem co prawda za trzy godziny, ale wolałem być tam wcześniej.
O mojej wycieczce nikt nie wie. To znaczy oczywiście zauważą że mnie nie ma i wtedy Lyn-z im powie, ze poleciałem na koncert chłopaków. Może im się to wydać dziwne, ale trudno, już niedługo wszystko zrozumieją.
Na lotnisko dojechałem po pół godzinie drogi. Na miejscu od razu udałem się na odprawę. Dość sprawnie przeszedłem przez wszystkie kontrole, a że do odlotu zostało mi trochę mniej niż dwie godziny postanowiłem przejść się po sklepach. Nic ciekawego w nich nie znalazłem. Przeważały jakieś głupie upominki dla turystów, oczywiście w amerykańskich barwach narodowych. Kiedy chodzenie już mi się znudziłem, postanowiłem usiąść i poczytać książkę. Na angielskim mieliśmy akurat przerabiać „Buszującego w zbożu” a to moja ulubiona książka. Mimo, że znam ją praktycznie na pamięć, czytam ją ponownie, bo za każdym razem odkrywam w niej coś nowego.
Nim się obejrzałem, usłyszałem głos mówiący przez głośniki, oznajmiający że pasażerowie lecący do Los Angeles, proszeni są do samolotu. Wraz z tłumem poszedłem w stronę wejścia, w którym każdy witany był przez młodą, uśmiechniętą od ucha do ucha stewardesę. Zająłem swoje miejsce, które jak się okazało było przy okienku. Chwilę później miejsca obok mnie zajęła pani w podeszłym wieku oraz, jak wywnioskowałem z rozmowy, jej wnuczka, która wyglądała na nieco młodszą ode mnie. Po chwili obsługa samolotu, zaczęła objaśniać pasażerom jak mają się zachować w razie jakiegoś wypadku, gdzie są maski tlenowe, jak zapiąć poprawnie pasy i tym podobne. Po skończonym wykładzie wystartowaliśmy. Kiedy tylko znaleźliśmy się w powietrzu włożyłem słuchawki do uszu i włączyłem losowe odtwarzanie.
***
Obudził mnie dopiero głos z głośnika informujący, że już znajdujemy się nad Los Angeles i zaraz będziemy lądować. Widocznie podczas snu wypadła mi jedna ze słuchawek. Zerknąłem na telefon. Zegar wskazywał mi 15:48. Przed wylotem zmieniłem sobie czas na Pacyficzny. Gdybym był teraz w New Jersey byłoby przed 19. Przespałem cały lot, co mnie nawet cieszy.
Ponownie zapinam pasy. Kiedy samolot ląduję i stewardesy informują, że można wstać, tak jak reszta podnoszę się, zabieram mój bagaż podręczny i udaję się do budynku lotniska. Ponownie przechodzę przez kontrolę i idę odebrać moją walizkę. Na szczęście nie muszę na nią długo czekać, więc ciągnę ją za sobą i udaję się do hali przylotów, gdzie ktoś z ekipy chłopaków miał mnie odebrać. Kiedy przechodzę przez szklane drzwi, spotyka mnie bardzo miła niespodzianka. Przede wszystkim czeka na mnie sam Austin, a w ręce trzyma karton z napisem „Mój najsłodszy maluszek”. Mimo, że nie lubię takiej tandety, to muszę przyznać, że się wzruszyłem.
Mimo, że wokół nas jest pełno ludzi, niemalże podbiegam do chłopaka i rzucam mu się na szyję.
-Tęskniłem - mówię na tyle głośno, żeby tylko on mnie usłyszał
- Ja też mały, nawet nie wiesz jak bardzo
Odsuwam się lekko od niego i patrzę mu w oczy. Nareszcie tu jestem. Nic więcej się nie liczy. Tylko ja i Austin. Staję na palcach i daje mu szybkiego całusa w usta.
-Nie wierzę, mój Frankie mnie całuje i to przy ludziach - mówi chłopak. Jest zaskoczony, ale to miłe zaskoczenie.
- Dużo myślałem  i nie chcę się już ukrywać
Na jego twarzy pojawia się uśmiech. Ten sam, który tak uwielbiam.
- Bardzo się cieszę, naprawdę, tylko mam nadzieję, że nie robisz tego wbrew sobie.
- Jeszcze nigdy nie byłem niczego tak pewny
Chłopak zabiera ode mnie walizkę, a drugą ręką łapie moją dłoń.
- Aaron czeka na nas przed wejściem, po drodze do hotelu musimy kupić parę rzeczy.
Gdy wsiadamy do samochodu, Aaron wita się ze mną jak ze starym kumplem i opowiada jak to nie mogli już znieść Austina, przez ostatnie dni, bo chłopak mówił praktycznie tylko o mnie. Aus teraz nic nie mówi, ale widzę, że się zawstydził. Mi natomiast jest bardzo miło.
Jak się okazuje, tymi rzeczami, które mieliśmy ze sobą przywieźć były chipsy i piwo.
- Czyli tak wygląda życie w trasie - pytam Aarona, kiedy stoimy przy kasie.
- Nie do końca, jutro mamy ostatni koncert, dlatego chcieliśmy to uczcić, zazwyczaj mamy po prostu pizzę po koncercie i sam nie wierzę w to co mówię, ale nie mogę już na nią patrzeć.
Po tych słowach obaj zaczynamy się śmiać, a Austin wygląda na szczęśliwego. Cieszy się, że dogaduję się z jego znajomymi. Ja też jestem szczęśliwy. Szczęśliwy, że jestem tutaj z nim. Nic nie może popsuć nam tego weekendu.


wtorek, 5 maja 2015

Are you thinking of me? Like I’m thinking of you? Rozdział 13

Długo mnie tu nie było, więc bez zbednego przeciągania zapraszam do czytania :) 

Kiedy lekcja się skończyła od razu poszedłem poszukać Mikey’ego i zapytać czy wie coś o swoim bracie ale powiedział tylko, że rano nie wstał z łóżka, a ich rodziców nie ma w domu więc zostawił go w spokoju nie pytając o nic. Musiałem na razie zadowolić się takimi informacjami, bo na smsa, którego mu wysłałem nie uzyskałem odpowiedzi.
Dwie kolejne lekcje przesiedziałem w ostatnich ławkach, sprawiając wrażenie pilnego ucznia. Nie potrzebowałem kłopotów z nauczycielami. Wtapiałem się w klasę, siedząc z tyłu klasy, opierając głowę o rękę i rysując na kolejnych kartach zeszytu, co jakiś czas zerkając na tablicę i nauczyciela. Postanowiłem, że nie pójdę na ostatnie zajęcia i od razu udam się do Gerarda.
Przerwę między lekcjami spędziłem w naszej szkolnej kawiarni. Pomieszczenie to nie było zbyt duże, mieściło jakieś 15 osób, ale było bardzo klimatyczne i można było tam w miłej atmosferze spędzić wolne chwile w szkole. Usiadłem w samym roku pod oknem a po chwili dołączyli do mnie także Ray, Lynz i Jamia. Gdy przerwa dobiegała końca przed drzwiami kafejki zobaczyłem Marry i jakże zdziwiłem się widząc, że za rękę trzyma jakiegoś chłopaka. Nie znałem go, jedynie kojarzyłem z widzenia. Jest chyba rok młodszy ode mnie. Wysoki blondyn, dobrze zbudowany i opalony, jednak nie była to naturalna opalenizna – widać, że chłopak nie oszczędza na solarium. Zupełne przeciwieństwo Gerarda. Chyba już wiem czemu mojego przyjaciela nie ma dzisiaj w szkole.

Po geografii od razu poszedłem do wyjścia i udałem się w stronę domu Gerarda.
Dotarłem tam dość szybko. Stanąłem przed drzwiami i zapukałem. Raz, drugi, trzeci. Cisza. Pociągnąłem za klamkę. Drzwi nie były zamknięte, więc wszedłem do środka. W salonie ani w kuchni nikogo nie zastałem. Z piętra dobiegły mnie ciche dźwięki gitary, więc skierowałem się na górę. Dom Way’ów nie był duży, ale wystarczający by pomieścić czworo mieszkańców. Parter był urządzonych w dość nowoczesny sposób a ściany pomalowane na ciepłe kolory. Znajdował się tam salon z jadalnią, kuchnia, przedpokój oraz sypialnia państwa Way .
Piętro należało do chłopaków. Dwa bardzo podobne do siebie pokoje oraz łazienka. Czułem się tu niemalże jak u siebie.
Zatrzymałem się przed ostatnimi drzwiami i poczekałem aż dźwięk gitary ucichnie. Gdy to się stało popchnąłem lekko uchylone drzwi i moim oczom ukazał się dość żałosny widok. Gerard siedział na podłodze, plecami opierał się o łóżko, na kolanach miał gitarę a po policzku spływała mu łza. Kiedy podniósł na mnie wzrok, zobaczyłem jego czerwone i podpuchnięte oczy. To nie była pierwsza łza tego dnia.
- Pukałem ale nie odzywałeś się - powiedziałem cicho
Nie odpowiedział, siedział i patrzył na mnie. Zrobiłem krok przed siebie, odłożyłem torbę na ziemię i usiadłem na przeciwko chłopaka. Cały czas mnie obserwował. W innej sytuacji poczułbym się jak zwierzę w klatce. Jego wzrok podążał za każdym moich ruchem, jednak to nie było tego rodzaju obserwowanie. To on był tym biednym, uwięzionym zwierzęciem. Wystarczył jeden gwałtowny ruch by go spłoszyć.
Wzrokiem przestudiowałem jego wygląd. Gdyby nie te podpuchnięte, załzawione oczy i czerwony nos wyglądałby całkiem normalnie. Miał na sobie czarne jeansy i jakąś koszulkę, więc albo planował iść dzisiaj do szkoły i przebrał się z piżamy tylko coś się stało albo wygląda tak od wczoraj.
- Gee, co jest? - zapytałem cicho i wolno. Bałem się że go wystraszę. Chyba nigdy jeszcze nie widziałem go w takim stanie.
Ponownie nie odpowiedział. Siedzieliśmy w ciszy i patrzyliśmy na siebie.

*P.O.V Gerarda*

Po co ja napisałem do niego tego smsa? Przecież nie chce go teraz widzieć. Na pewno nie teraz. To zły moment. Chyba. Muszę w końcu coś z siebie wydusić. Jednak z drugiej strony nie chce psuć tej chwili. Jak zacznę mu opowiadać to zaburzę tę ciszę. Tą idealną ciszę, podczas której mogę na niego bezkarnie patrzeć. Mogę patrzeć na jego piękną twarz. Tak, Frank jest piękny. Przystojny to za mało powiedziane. Przystojny może być pierwszy lepszy model w pisemku o modzie, które często przewijają się przez mój dom, a szczególnie śmietnik.
- Zerwałem z Marry - powiedziałem nagle. Sam się zdziwiłem. Te słowa ze mnie wypłynęły, tak automatycznie jak kiedy ktoś kichnie a Ty powiesz na zdrowie. Jednak w tych słowach jest więcej emocji niż w tych, które przed chwilką wypowiedziałem.
- Jak to? Dlaczego? - zapytał po chwili, jakby musiał przeanalizować to co usłyszał.
A ja nie odpowiedziałem. Znowu. Chciałem jeszcze na niego popatrzeć. Na te delikatne rysy, bursztynowe oczy, które wyróżniały się na tle bardzo bladej skóry chłopaka. Lekko zarumienione policzki, czarne włosy i ten niesforny kosmyk, który opadał mu na oczy, a on co chwila go poprawiał, złoszczące się słodko i marszcząc przy tym nosek. Mogłem podziwiać usta. Te usta, które potrafią wygiąć się w najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widział świat. Frank jest idealny, a ja popieprzony, że w ogóle mogę mieć nadzieję.
- To było bez sensu, to nie była odpowiednia osoba dla mnie - wydusiłem z siebie i oderwałem wzrok od chłopaka na rzecz pogniecionych kartek leżących wokół mnie.
Taka prawda. Ona nie była dla mnie odpowiednia. Nic do niej nie czułem, ona do mnie zresztą też. Chciała mieć, jak to powiedziała, „mrocznego chłopaka” i tak się mną już znudziła. Wczoraj poprosiłem ją o spotkanie. Nie chciałem takiej poważnej sprawy załatwiać przez telefon. Chciałem jakoś się zachować, szanuję ją jak każdą kobietę. Ona jednak chyba, chciała mnie upokorzyć, bo na spotkanie przyszła z jakiś blondaskiem. Nie żeby mnie to jakoś dotknęło. Przeprosiłem ją i powiedziałem że tak dłużej nie mogę, a ona że dobrze się składa bo poznała tego chłopaka, przedstawiła mi go, ale nie pamiętam jak miał na imię. Nawet nie odpowiedziałem na to, pożegnałem się i poszedłem na spacer. Kiedy wracałem już do domu byłem świadkiem rozmowy, która jest powodem  mojego aktualnego „stanu”. Przede mną szedł Austin z jednym ze swoich kolegów. Nie chciałem, żeby mnie zauważyli. Rozmawiali o koncercie, na który zresztą miałem zaproszenie, o trasie koncertowe, aż zeszli na temat Franka. Zdziwiło mnie to, ale to imię sprawiło, że trochę bardziej skupiłem się na ich konwersacji.
„Muszę dzisiaj z nim znowu porozmawiać, nie chcę stracić takiej szansy, to na prawdę świetny chłopak, najważniejsze że też jest gejem, to daje mi większe szanse”
Mimo że coś podejrzewałem, zdziwiłem się. Najpierw zastanawiałem się czemu Frank tego nam nie powiedział. Czemu mi nie powiedział. Przecież byłem jego najlepszym przyjacielem. Potem dotarło do mnie, że nie wszystko stracone, że mam u niego szansę. Tak to dla niego zerwałem z Marry. Od dawna się oszukiwałem. Wypierałem to, że chłopak mi się podoba. Miałem wątpliwości, bo nigdy żaden mężczyzna mi się nie podobał, ale Frankowi nie mogłem się oprzeć. Jednak była to tylko chwilowa radość. Przecież nie mam szans z kimś takim jak Austin, bo co ja mogę zaoferować? Nic sobą nie reprezentuje. 
Siedzę tak od wczoraj. Cały czas gram, staram się coś napisać. Chcę przelać swoje emocje na kartkę, ale nic mi nie wychodzi. Każda kolejna próba kończy się porażką i łzami gniewu oraz bezsilności.
Podniosłem wzrok na chłopaka. Patrzył na mnie tak jakby chciał mnie pocieszyć. Znam go i wiem że było mu przykro. Myślał, że cierpię z powodu dziewczyny. Nie znał prawdy, a na pewno nie całą.
Nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się do mnie nieznacznie a ja odwzajemniłem ten drobny gest. Obserwowaliśmy się nawzajem. Ponownie mogłem zatopić się w jego oczach. Dla mnie był to ocean bez dna. Mogłem w nich utonąć.
Nie wiem ile tak trwaliśmy w bezruchu patrząc na siebie. Siedzieliśmy w ciszy, ale była to taka dobra cisza. Jednak poczułem, że należy coś zrobić. Nie chcę go stracić, muszę spróbować. Powoli zacząłem się do niego przybliżać, nie chciałem go wystraszyć. Kiedy byłem coraz bliżej chłopaka, dostrzegłem konsternację na jego twarzy, ale nie odsunął się. Nasze czoła się już niemalże stykały, a on nie protestował, więc zrobiłem ten ostatni ruch. Złączyłem nasze usta w pocałunku. Zacząłem delikatnie muskać jego wargi swoimi, co chłopak po chwili odwzajemnił.
Siedzieliśmy tak na podłodze w moim pokoju, z porozrzucanymi wokoło papierami, ja z gitarą na kolanach, ale dla mnie było idealnie.

Jednak wszystko co dobre szybko się kończy. Frank nagle odsunął się ode mnie i jak na szpilkach wstał, podniósł szybko torbę i niemal w biegu poszedł do wyjścia. Jak wychodził z mojego pokoju usłyszałem tylko ciche przepraszam. To był błąd. Zostałem sam. 

środa, 24 grudnia 2014

Are you thinking of me? Like I’m thinking of you? Rozdział 12

Jestem okropna. Bardzo was zaniedbuję :( Gdyby nie @PER_FECT_LOU i Marta nie wiem czy ten rozdział w ogóle by powstał. 
Dzisiaj Wigilia także życzę wam wszystkim wesołych świąt, super prezentów i spełnienia wszystkich marzeń.
xoxo Olciak 


Nastała cisza. Nie wiedziałem co mam zrobić, powiedzieć. Zatkało mnie. Z jednej strony znałem go krótko ale z drugiej na podstawie tego co się dowiedziałem mogłem śmiało powiedzieć, że chłopak ociera się niemal o ideał.
- Nie musisz od razu odpowiadać. Rozumiem, wymaga to przemyślenia
- Zdziwiłeś mnie trochę
- Przepraszam, po prostu nie chciałem już dłużej tego ukrywać, musiałem powiedzieć Ci to przed trasą - chłopak zaczął się tłumaczyć, a w jego głosie wyczułem lekkie zażenowanie i smutek
- Tak
- Tak? – zapytał zdziwiony
- Chcę być twoim chłopakiem - czułem jak na policzkach pojawiają się rumieńce
- Frank, tak się cieszę - odpowiedział, pięknie się uśmiechając, po czym zbliżył się do mnie i czule mnie objął. Różnica w naszym wzroście była znacząca. Przytulając się do Austina ledwo sięgałem do jego ramienia, jednak mogłem oprzeć głowę o jego obojczyk.
- Zaczynam żałować, że wyjeżdżam w tę trasę - wyszeptał mi do ucha
- Nie mów nawet tak, przecież to jest dla was wielka szansa
- Wiem, wiem, ale nie zobaczę Cię przez dwa tygodnie, to dużo czasu
- Damy rade – chciałem go pocieszyć, więc stanąłem na palcach i sięgnąłem jego policzka, który delikatnie ucałowałem
- To było urocze mały
- Jak cały ja - zażartowałem, żeby ukryć lekko moje zdenerwowanie.
Nie widziałem zbytnio jak mam się zachowywać. Nie miałem nigdy chłopaka. Powinienem zachowywać się tak samo jak wcześniej i dodać trochę czułości w postaci choćby przytulenia się do chłopaka? Czułem się zdezorientowany i zestresowany.
- Musimy się ukrywać prawda? - zapytał nagle
No tak, teraz czas na te mniej wesołe i przyjemne kwestie.
- Austin nie zrozum mnie źle, ale to jest dla mnie nowa sytuacja, nie do końca wiem co mam zrobić, niedługo powiem im wszystko, ale chyba jeszcze nie przyszła na to pora
- Rozumiem, nie stresuj się, nie chcę, żebyś zrobił cokolwiek wbrew sobie, powiesz im jak będziesz tego do końca pewien - po tych słowach przytulił mnie mocniej i pogłaskał po plecach.
To było miłe, czuć że ktoś Cię rozumie i akceptuje. Nie oczekiwał ode mnie, że wyjdziemy z garderoby za rękę, przyssani do siebie i ogłosimy całemu klubowi, że jesteśmy razem.
Postaliśmy tak jeszcze chwilę nic nie mówiąc. Słyszałem jego równy oddech i czułem ciepło bijące od niego.
- Musimy już chyba iść - powiedziałem szeptem, jednak przez głuchą ciszę panującą w pomieszczeniu miałem wrażenie jakbym krzyczał.
- No dobrze
Kiedy powoli mnie puszczał, szybko pocałował mnie w policzek i uśmiechnął się swoim najpiękniejszym uśmiechem.
- Słodkie maluszki przodem - powiedział otwierając drzwi
- Ha ha bardzo śmieszne - odpowiedziałem pokazując język
Do stolika, gdzie zostawiliśmy naszych znajomych szliśmy ramię w ramię, nie dając nic po sobie poznać. Po prostu dwóch kumpli poszło po telefon jednego, bo on go zostawił w garderobie, normalne.
Kiedy podeszliśmy do stolika wszyscy już się zbierali.
- Musimy już iść - powiedział Aaron - trzeba się jeszcze na jutro przygotować
Wyszliśmy przed klub, pożegnaliśmy się ze wszystkimi. Oczywiście z Ausem jak gdyby nigdy nic. Rozstaliśmy się w miłej atmosferze. Kiedy obchodziliśmy obróciłem się, by ostatni raz spojrzeć na nich. Mój wzrok spotkał się z tym należącym do Austina. Uśmiechnął się, pomachał mi i wszedł do auta.
 ***
- Lyn-z pośpiesz się, muszę z Tobą porozmawiać – lamentowałem tak już od paru ładnych minut.
Droga do domu trochę nam zajęła, ale to przez to, że postanowiliśmy odprowadzić wszystkich po kolei. Pierwsza była Jamia. Oczywiście zanim pożegnała się z Lindsay też trochę minęło. Później Christa, Alice. Bob i Ray rozstali się z nami zaraz po odprowadzeniu dziewczyn. Tak więc ostateczną drogę odbyłem razem z siostrą i Mikey’em. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się tak jak zawsze, w tym momencie zabrakło mi  tylko Gerarda. Nie Frank. Nie. Nie myśl o nim. Źle się czuł. Ta jasne.
Kiedy podchodziliśmy pod dom Way’ów w oknie starszego zauważyłem ruch. Zawsze jak go coś gnębiło stał w oknie i patrzył w niebo. Mówił, że pomaga mu to oczyścić umysł. Ciekawe co teraz go trapiło.
- Widzimy się jutro, pa - powiedział Mikey i zniknął za drzwiami domu.
Chwile później byliśmy już u siebie. Babcia spała, więc cicho przemieściliśmy się na górę i  rozeszliśmy do swoich pokojów. Od razu poszedłem do łazienki i wszedłem pod prysznic. Miałem w głowie tyle myśli. Wszystko mi się plątało. Rozsadzało mnie od środka.
Co najlepsze jest na takie sytuacje? Rozmowa z Lyn-z. To na pewno po skutkuje. Poza tym jeśli nie powiem jej co zaszło w garderobie, potem może się obrazić.
Szybko się wytarłem, ubrałem i poszedłem do pokoju obok. Usiadłem na łóżku i czekałem aż z łazienki przestanie dobiegać dźwięk puszczanej wody.
Po jakimś czasie, wyszła ubrana w krótkie spodenki i za dużą, męską koszulkę. Z jej czarnych włosów, sięgających do połowy pleców, skapywały pojedyncze krople wody. Świat mężczyzn stracił śliczną dziewczynę.
- No to opowiadaj - usiadła obok mnie „po turecku” i wycierała ręcznikiem mokrą głowę.
Nastała chwila ciszy. Nagle miałem pustkę. Tylko jedna rzecz przyszła mi do głowy.
- Jestem z Austinem
W tym momencie Lindsay zaprzestała wykonywanie wcześniejszej czynności i rzuciła się mi na szyję, powalając mnie na poduszki za mną.
- Jezu, Frank, nawet nie wiesz jak się cieszę
- Ja też, ale puść mnie proszę - wycedziłem ostatnim tchnieniem jaki udało mi się zdobyć
Dziewczyna wypuściła mnie ze swojego żelaznego uścisku i wróciła do poprzedniej pozycji, siedząc twarzą do mnie
- No to opowiadaj, to było wtedy kiedy poszliście do garderoby, prawda? Tak myślałam, że nie chodzi o żaden telefon
Wtedy opowiedziałem jej wszystko, starając się nie pominąć żadnego szczegółu. Czułem się jak taka typowa nastolatka, zwierzająca się swojej najlepszej przyjaciółce. Ploteczki i te sprawy.
- Jaki on jest uroczy, nie wierzę, mój mały braciszek ma chłopaka to takie słodkie - mówiąc to złapała mnie za policzek i zaczęła go szarpać
- Dziwnie tak teraz mi będzie, w sensie no wiesz, kiedy zaczęliśmy być ze sobą on wyjechał. Cieszę się bo to wielka szansa, ale będzie mi go brakować
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i gdy zaczęliśmy już ziewać, postanowiłem pójść do swojego pokoju.
Od razu skierowałem się do łóżka, na które dosłownie padłem. Sprawdziłem jeszcze tylko telefon.
Wiadomość od Austin: „Dobranoc xoxo”
Uśmiechnąłem się automatycznie. Sms przeszedł ponad pół godziny tematu. Pewnie już śpi, nie będę odpisywał, rano mu coś napiszę.
Z uśmiechem na ustach zasnąłem po paru minutach.
 ***
Koszulka. Spodnie. Trampki. Kanapka. Plecak. Z rana moje myśli były bardzo zwięzłe i ograniczały się tylko do głównych celów, które muszę wykonać przed wyjściem do szkoły. Byłem już spóźniony. Zapomniałem wieczorem nastawić sobie budzik, i gdyby nie krzątanie się babci pewnie dalej bym spał. Lyn-z miała dzisiaj wcześniej dodatkowe zajęcia, więc nie mogła mnie obudzić.
Szybko wyszedłem z domu i biegiem ruszyłem do szkoły. Chwilę później zdyszany wbiegłem do klasy, przepraszając nauczyciela historii za spóźnienie.
- No cóż Iero, to żadna nowość, siadaj na swoje miejsce
Odwróciłem się i poszedłem na koniec Sali, do ostatniej ławki, która była pusta. Gerarda nie ma. Trudno.
Rozpakowałem się i do końca zajęć wpatrywałem się pustym wzrokiem w mapy. Nie lubiłem historii. Nie sądzę, że jest to niepotrzebny przedmiot, bo warto znać przeszłość swojego kraju, ale niektóre rzeczy a zwłaszcza daty były mi zbędne w dorosłym życiu.
Wtedy poczułem wibracje w telefonie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wiadomo o kim od razu pomyślałem.
Austin: „Miłego dnia maluszku, zadzwonię po koncercie xoxo”
Ten dzień na pewno będzie teraz dobry.
Wtedy ponownie poczułem wibracje.
Gerard: Przyjdź proszę po szkole
Chyba coś się stało... 

poniedziałek, 13 października 2014

Are you thinking of me? Like I’m thinking of you? Rozdział 11

- Pośpiesz się, bo zaraz będziemy spóźnieni
- Daj spokój Lyn-z to słodkie jak on się stresuje
- Ale słodko nie będzie jak nie będziemy na czas
Ta zacięta dyskusja o tym jak słodko się zachowuje dobiegała z mojego pokoju. Ja natomiast stałem w łazience i starałem się doprowadzić swoje włosy to pewnego rodzaju ładu, prostując przydługą grzywkę prostownicą. Na szczęście była to tylko grzywka. Nie wiem jak dałbym radę wykonywać tą czynność z dłuższymi włosami. W przeciągu tych paru minut zdążyłem się już dwa razy poparzyć, co pewnie zaowocuje późniejszymi pęcherzami na palcach, cóż takie życie. Teraz mam inny problem. Jeszcze nigdy chyba nie byłem tak zestresowany. Rano, kiedy wstałem miałem plan udać chorego i nie iść na ten koncert, jednak szybko zrezygnowałem z tego pomysłu. Był zbyt niedojrzały, nawet jak na mnie. Do tego wszystkiego Lyn-z cały czas denerwuje mnie tekstami, czego to nie powinienem robić na pierwszej randce. To tylko spotkanie, poza tym będziemy całą grupą, to nie może być randka, prawda? Chciałbym, żeby było już po, moje serce w końcu przestanie tak szybko bić a to dziwne uczucie paraliżu zniknie. Mam nadzieję, że się nie zbłaźnię przed Austinem. To chyba najgorsza rzecz jaką bym mógł teraz zrobić, teraz, kiedy on mnie chyba polubił. Oby wszystko wychodziło naturalnie.
- Ile jeszcze laluniu? – krzyknęła Lindsay
- Kończę
Swoją drogą dziewczyny pomimo docinek bardzo mnie dzisiaj wspierały. Jamia pomogła mi dokonać niemożliwego, czyli wybrania ubrań. Na co dzień nie mam z tym problemu, ale dzisiaj okazało się to prawdziwym utrapieniem. Stanęliśmy na szarym, dość obcisłym t-shirtcie, czarnych rurkach dziurawych na kolanach, oraz tradycyjnie czarnych trampkach. Brzmi to może banalnie, ale było to cholernie trudne. W każdym bądź razie w łazience siedzę już od półgodziny. Na początku chciałem podkreślić oczy eyelinerem, ale chcę uniknąć komentarzy, szczególnie dzisiaj, więc sobie podarowałem. Wziąłem prysznic, ubrałem się, poprawiłem włosy to już chyba wszystko, mogę wychodzić.
- No nareszcie, idziemy kompani, czas się zabawić
Zeszliśmy na dół, gdzie babcia zawołała nas do kuchni
- Dzieci, ale uważajcie na siebie, pamiętajcie picie tylko w butelkach, nie wiadomo co za świństwo mogą wam tam dosypać
- Dobrze babciu, nie martw się, poradzimy sobie, to my już idziemy
- Frankie zostań jeszcze na chwilę
- To my czekamy przed domem – powiedziała Jamia
- Miłej zabawy – krzyknęła babcia
- Dziękujemy! - odpowiedziały
- Co się stało – zapytałem
- Synku, rozmawiałam z twoją siostrą, ona powiedziała mi że zaprosił Cię tam jakiś chłopak.
Wiem, że go znasz trochę, ale proszę bądź ostrożny a przede wszystkim... no.... chciałam powiedzieć, żebyś pamiętał, że nie wiadomo co za świństwo może mieć i lepiej się zabezpieczcie
- BABCIU!
- Oczu mi nie zamydlaj, może i nie teraz będziecie „działać”, ale ja wole chuchać na zimne, dlatego bierz to – wtedy wyciągnęła do mnie rękę i podała opakowanie z prezerwatywą. Nie wierzę, moja babcia dała mi kondomy.
- Babciu ale ja naprawdę nie planuję nic...
- Frankie, weź to, lepiej miej, a teraz leć już no
W stanie lekkiego szoku uśmiechnąłem się do niej i poszedłem do drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknęła Lyn-z z Jamią.
Dziewczyny stały na chodniku, przed naszym domem przytulając się i śmiejąc. Jeszcze nigdy nie widziałem tak dobranej do siebie pary. Poza tym, że wyglądają razem cudownie to do tego rozumieją się bez słów. Chciałbym znaleźć chłopaka, z którym będę mógł być tak szczęśliwy jak są one.
- Ray napisał, wszyscy czekają już w klubie
- Wszyscy to znaczy? – zapytałem
Dostałem potwierdzenie od wszystkich, poza Gerardem. Dlaczego nie chciałby przyjść? Wszyscy go bardzo polubili. Lubi muzykę, którą chłopaki tworzą. Nie widzę przeszkód.
- Nie wiem napisał "Wszyscy już jesteśmy, a co z wami?”
Dalszą drogę odbyłem w ciszy. Do jednego ucha włożyłem sobie słuchawkę, żeby się trochę uspokoić. Muzyka zawsze mi pomaga, w każdej sytuacji działa na mnie kojąco i tak stało się również tym razem. Po dwóch piosenkach motylki z brzucha zniknęły, co było raczej dobrą zapowiedzią. Co będzie to będzie.
Klub był dość blisko, więc po kolejnych dwóch piosenkach byliśmy już na miejscu. Nad schodami, które prowadziły do piwnicy budynku, powieszony był neonowy szyld z nazwą klubu. Zeszliśmy po stopniach w dół, gdzie przed  wejściem stał dość niebezpiecznie wyglądający mężczyzna, którego nie chciałbym spotkać w ciemnym zaułku.
- Bilety poproszę – powiedział niskim i doniosłym głosem
- Jesteśmy na liście gości – odparła Lyn-z – Lindsay Iero, Frank Iero i Jamia Nestor
Facet sięgnął za siebie i ze stolika podniósł zapisaną do połowy kartkę. Przejechał do niej palcem i zatrzymał go przy końcu.
- Zgadza się, zapraszam
Minęliśmy mężczyznę i weszliśmy do małego pomieszczenia, które jak na klub wydawało mi się bardzo skromne.
Na wprost od drzwi wejściowych stał bar, za którym młoda dziewczyna w koszuli z krawatem polewała drinki dwóm chłopakom, którzy siedzieli na przeciwko niej, na wysokich krzesłach. Nieduża scena znajdowała się na prawo od wejścia. Stały już na niej perkusja i wzmacniacze.
Przy stoliku, obok baru siedzieli nasi przyjaciele. Od razu zauważyłem brak Gerarda. No cóż jego sprawa.
- Widzieliście chłopaków? – zapytałem Mikeya
- Tak, przyszli do nas jakieś dziesięć minut temu, poszli się już przygotowywać.
- A co z Gee?
- Źle się czuł rano
O widzę, ktoś wykorzystał moją wymówkę.
Kiedy skończyłem rozmowę  z blondynem odłączyłem się od dyskusji i zacząłem rozglądać się po lokalu. W pierwszych rzędach pod sceną było już dość gęsto. Z rozmowy moich znajomych wywnioskowałem, że staniemy na końcu. Będziemy mogli się wtedy szybciej wycofać do chłopaków.
Kiedy na scenie zaczęli pojawiać się techniczni, sprawdzający sprzęt, wstaliśmy z naszych miejsc i stanęliśmy pośród ludzi. Niektórzy mieli na sobie koszulki z nazwą zespołu. Pomimo, ze Of Mice nie wydali jeszcze płyty, a w Internecie krąży tylko parę piosenek, które chłopki udostępnili byli już dość znani w naszej okolicy.
Po chwili światła zgasły a w powietrzu można było wyczuć pozytywne nerwy i stres. Pośród tłumu, można było usłyszeć pojedyncze szmery, a na scenie wciąż widać było kontury ludzi, którzy na nią wchodzili. Naglę ciszę przerwały uderzenia w talerze perkusyjne i dźwięk gitary.
- You know you were my collection, an addiction out of style, all these words you said to me, you know they mean so much – Austin „wykrzyczał” do mikrofonu.
Ubrany był w czarne spodnie i wyciętą koszulkę Slipknota. Fani oszaleli. Razem z chłopakiem recytowali tekst piosenki, skakali do jej rytmu. Pomimo kameralnej oprawy koncertu, atmosfera już na początku była świetna. Po skończonej piosence, kiedy Aaron i Phill zmieniali gitary, Austin nie próżnował i zaczął mówić do ludzi zgromadzonych pod sceną
- Nazywamy się Of Mice & Men, ale to pewnie wiecie, w imieniu całego zespołu chciałem podziękować bardzo wszystkim, których tu dzisiaj dla nas przyszli – gdy to powiedział, nasze spojrzenia się spotkały i chłopak puścił do mnie perskie oko – wiemy także, że większość z was przyszła na zespoły, które grają po nas, więc bez zbędnego przedłużania, następna piosenka nazywa się The Ballad Of Tommy Clayton & The Rawdawg Millionaire
***
- This is not what it is, only baby scars. I need your love, like a boy need his mother side, yeah.
Ostatnie słowa, ostatnie szarpnięcia w struny i chłopaki zeszli ze sceny. Tak jak wcześniej mówiłem, koncert był niesamowity. Żadne słowa tego nie oddadzą. Każdy z nich zostawił na scenie całe swoje serce. Pokazali na co ich stać. Fani jeszcze chwilę bili brawa i krzyczeli, do czasu, gdy na scenie zaczęli ustawiać się kolejni muzycy i techniczny. Dalsze koncerty, miały się rozpocząć, jednak my wycofaliśmy się do stolika, przy którym siedzieliśmy wcześniej, żeby poczekać na znajomy zespół i pogratulować im występu.
Nie minęło dziesięć minut, kiedy zza drzwi do jakiegoś pomieszczenia technicznego (jak podejrzewam) wyłonił się Austin. Dostrzegł nas i pomachał w naszą stronę, jednak od razu został otoczony przez fanów, z większą przewagą płci pięknej.
Kiedy staliśmy w tłumie, przed występem chłopaków, słyszałem wiele głosów zachwytu na temat Austina. Nie wiem czy ma świadomość, ile dziewczyn z tego klubu chciałoby go wycałować. No niestety, raczej z tego nie skorzysta.
Za chwilę z pokoju wyszli także Aaron, Tino i Phil i razem z Austinem ruszyli w naszą stronę
- I jak się podobało? – zaczął perkusista – wiedzcie tylko, że nie przyjmuję słów krytyki
Na jego słowa wszyscy zaczęli się śmiać.
- Kłamałabym, gdybym powiedziała, że było źle – odpowiedziała Christa
- No i prawidłowo, to co może po jakimś soczku? – zaproponował Phil – Ray, Mikey, Aaron chodźcie mi pomóc
- My też pójdziemy – powiedziała Jamia, pociągając za sobą moją siostrę
Przy stoliku zostałem tylko z Alice, Christą i Austinem, jednak dziewczyny były tak pochłonięte rozmową na tylko im znany temat, że było tak jakbyśmy byli z chłopakiem sami. No może poza tymi parędziesięcioma osobami, które przyszły się bawić na koncercie i obsługi.
- Pójdziesz ze mną do naszego pokoju? Zostawiłem tam telefon – zapytał szatyn
- Pewnie
I ruszyliśmy w stronę pokoju, w którym zespół się przygotowywał. Drewniane drzwi kryły za sobą, ciemne pomieszczenie, rozświetlane przez mocno jaskrawe żarówki. Pod ścianą stała trzyosobowa kanapa, okryta niebieskim kocem.
- A Tobie jak się podobało?
- Było niesamowicie, naprawdę, jestem pod wielkim wrażeniem
- Cieszę się, bardzo mi zależy na twojej opinii
- Ugh.. potraktuję to jako komplement – powiedziałem trochę zmieszany
- Jak najbardziej. Frank, muszę z Tobą poważnie porozmawiać. Nie zależy mi tylko na Twojej opinii, zależy mi na całym Tobie. Nie zrozum mnie źle. Wiem, znamy się dość krótko, a nasze pierwsze spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych, jednak już wtedy mnie zaintrygowałeś. Naprawdę, nie spotkałem jeszcze nikogo, kto potrafi rozświetlić pomieszczenie samą obecnością. Jesteś naprawdę cudowny, chciałbym, żebyś został moim chłopakiem
I co ja mam teraz zrobić?

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Are you thinking of me? Like I’m thinking of you? Rozdział 10

Raczej nie przepadam za tym rozdziałem ,ale czułam, że czas na perspektywę Gerdzia. Bardzo liczę na wasze opinie, które chętnie przeczytam w komentarzach ;) 


P.O.V Gerarda

- Ten film był przepiękny. I historia taka wzruszająca, nie sądzisz? - zapytała mnie Marry
Nie, nie był. Fabuła jak w każdym filmie tego typu. Cicha i skromna nastolatka zakochuje się w najpopularniejszym chłopaku w szkole. On jej nie zauważa, dopóki nie wchodzi w zakład z kolegami. W czasie trwania zakładu, poznaje ją lepiej i pokazuje jej swoje „prawdziwe” oblicze. Potem nieszczęśliwym trafem ona dowiaduje się dlaczego tak naprawdę się poznali. 
Ma depresje, on stara się ją odzyskać i oczywiście mu się udaje. To była męczarnia, no ale co miałem zrobić? Marry rano zadzwoniła z prośbą o spotkanie, a że nie miałem konkretnych planów na dzisiejszy dzień, zgodziłem się, jakby na to nie patrzeć jesteśmy razem. W kinie co chwila łapała mnie za rękę. Z grzeczności jej nie odpychałem, ale nie czułem jakoś specjalnie potrzeby, żeby udawać, że ziewam i objąć ją ramieniem. Nie chciałem i tyle. Widocznie jeszcze nie przyszedł na to czas.
- Spoko był
- Co myślisz o tym, żebyśmy poszli na lody? Tu, niedaleko jest świetna lodziarnia.
- No dobrze, skoro chcesz
I poszliśmy. 
Byliśmy w rynku i niedaleko była świetna kawiarnia, no ale niestety Marry nie lubiła kawy a szczególnie jej zapachu. Także, w jej towarzystwie nie miałem na co liczyć. Zresztą ta kawiarnia jest tylko moja i Franka. Odkryliśmy ją na początku naszej znajomości. Byliśmy wtedy całą grupą w kinie i kiedy wracaliśmy oddaliliśmy się trochę od naszych przyjaciół i tak się stało, że znaleźliśmy „Alibi”. Postanowiliśmy tam wejść i po prostu zakochaliśmy się w tamtejszej kawie. Od tamtej pory to było nasze miejsce. Chodziliśmy tam tylko razem. I to było fajne.
- Oo Jane, co Ty tu robisz?
Jak miło kolejna koleżanka Marry. Spotkaliśmy już dzisiaj chyba trzy.
- A co ja mogę robić? - zaśmiała się - zakupy oczywiście
- No tak, jakby inaczej - zawtórowała jej Marry
- A kto to jest? - uśmiechnęła się do mnie
- Gerard, mój chłopak - złapała mnie za rękę - idziemy właśnie na lody
- Tak, hej - machnąłem do dziewczyny wolną dłonią.
I tak właśnie wyglądało mniej więcej każde spotkanie z koleżankami Marry. 
Ich śmiechy, przedstawienie mnie, szybkie pogaduchy i ja, który od razu się wyłączałem. Nie specjalnie miałem ochotę wysłuchiwać o nowych butach czy lakierze do paznokcie, który któraś z nich kupiła. W końcu po paru minutach stania, dziewczyny się pożegnały i ruszyliśmy dalej.
Lodziarnia okazała się być dość blisko, zresztą jak wszystko w naszym mieście.
- Wybierz co chcesz, ja płacę - w końcu jestem gentelmanem
- Ojejku jak miło, w takim razie poproszę....
Nie potrzebowałem wiedzieć co chciała, ponieważ kiedy sięgałem do kieszeni po banknoty coś innego przykuło moją uwagę, a mianowicie dwóch chłopaków trzymających się za ręce. W pewnym momencie jeden szepnął drugiemu coś na ucho i pocałował go szybko w policzek.
Byli uroczy. A co najważniejsze nie wstydzili się swoich uczuć. 
W sercu poczułem ukłucie zazdrości. Nie oszukujmy się ja też chcę prawdziwej miłości. Chciałbym mieć przy sobie, kogoś kogo będę szczerze kochał mimo wszystkich wad, głupich nawyków, przyzwyczajeń. Kogoś, kto będzie moim oczkiem w głowie i kiedy tylko się obudzę pomyślę właśnie o tej osobie. Jak do tej pory nie wygląda na to, żeby to właśnie Marry była tą jedyna, jednak próbuję jej dać szansę, bo każdy na takową zasługuje, prawda?
Wyciągnęłam z kieszeni 5 dolarów i położyłem je na ladzie. Marry wzięła swój rożek z dwiema gałkami jak zauważyłem, kiedy zadzwonił jej telefon.
- No cześć.... na lodach... ale muszę?.... no dobrze, do zobaczenia - po jej tonie wnioskowałem, że stało się coś nie po jej myśli.
- Muszę już wracać, mam jechać z rodzicami do babci. Możesz odprowadzić mnie do domu? To już dość niedaleko
- Pewnie nie ma problemu
I ruszyliśmy w dalszą drogę milcząc. Znaczy ja milczałem a ona mówiła. Zazwyczaj, kiedy się spotykaliśmy tak to wyglądało. Ona prowadziła monologi, a ja tylko grzecznie potakiwałem.
Po chwili byliśmy już na osiedlu domków a raczej willi na którym mieszkała dziewczyna. Biedna to ona nie była. Marry zatrzymała się przed furtką dwupiętrowego domu z wielkim żywopłotem po bokach. Przed bramą do garażu stał czarny matowy Mercedes, a na trawniku fontanna z rzeźbą imitującą stylistykę starożytnej Grecji. Poczułem się biedny. Nie to, że tak było. Z rodzicami i bratem mieliśmy domek jednorodzinny, który zresztą nam w zupełności wystarczał, ba nawet mieliśmy dwa pokoje gościnne! Po co człowiekowi więcej?
- No... to pa - powiedziałem
Nie wiedziałem zbytnio jak mam się z nią pożegnać. Przytulić? Pocałować w policzek?
Jednak dziewczyna wybrała za mnie rzucając mi się na szyję.
- Do zobaczenia w poniedziałek skarbie - odparła i poszła w stronę wejścia.
Włożyłem słuchawki do uszu i ruszyłem w kierunku domu.
Koniec czerwca i temperatura zaczęła mi się dawać we znaki. Taka powyżej 20 to dla mnie już za dużo, ale widocznie mało komu to przeszkadza, ponieważ całe moje otoczenia aż tętniło życiem. W parku, przez który przechodziłem było pełno dzieci bawiących się pośród zielonych drzew i na placu zabaw. Biegając, śmiejąc się zapominają o wszystkich troskach. Jedynym ich problemem jest obawa, że nie będzie miał się kto z nimi bawić. Chociaż czy można to bagatelizować?
Jakby na to nie patrzeć w każdym z nas pojawia się taka obawa. Rodzaj zależy tylko od wieku. Robisz się starszy ale ten problem nigdy do końca nie znika. Bo przecież chyba w każdym pojawia się myśl, że nie zostanie zaakceptowany przez swoją nową klasę lub współpracowników, co później może wpłynąć na efektywność naszej pracy.
Jednak te dzieci niczym się nie przejmują doskonale się bawiąc. Staruszki siedzące na ławce żwawo dyskutowały na temat tylko im znany. Para zakochanych siedzących się pod drzewem, jakby przez nikogo nie zauważona całowała się i świata poza sobą nie widziała. Wszyscy pełni radości życia, tylko mi to się nie udzieliło. 
Moją głowę cały czas zaprzątają 3 osoby - Marry, Frank i Austin. Niby mam dziewczynę, która o mnie myśli, w pewnie sposób się troszczy, ale kiedy tylko zobaczę Franka w pobliżu Austina to szlag mnie trafia. Nawet kiedy tylko piszą ze sobą smsy to nie mogę znieść widoku mojego malca, który się wciąż uśmiecha do telefonu.
Oj Gerard, Gerard zrozum zazdrosny jesteś, bo podoba Ci się Frank. Dlaczego nie chcesz dopuścić do siebie myśli że jesteś gejem? Przecież podobały mi się dziewczyny. Ale chłopcy też, tylko odrzucałeś tę myśl.
Jedno jest pewne. Muszę zerwać z Marry. Nie mamy nic wspólnego i dzisiejszy dzień tylko wzmocnił mnie w tym przekonaniu. Nic do niej nie czuję i nie chcę jej, a przede wszystkim siebie oszukiwać w tej kwestii. Przy najbliższej okazji, kiedy tylko będziemy mogli porozmawiać w cztery oczy powiem jej wszystko. To będzie najlepsze co mogę zrobić. I będę musiał jeszcze pogadać z Frankiem. Może nie tak od razu. Chcę jeszcze parę spraw przemyśleć, jednak będę musiał przeprowadzić z nim poważną rozmowę. Choćby to miało wpłynąć na naszą przyjaźń, czego najbardziej się obawiam.
Dwie przecznice od celu mojego powrotu poczułem wibracje w kieszeni spodni. Nowa wiadomość od Mikey'a:
„Jak będziesz wracał to kup coś do picia (byle nie wodę) i popcorn. Zrobimy sobie wieczór filmowy ;)”
Dobrze, że mam jeszcze trochę pieniędzy. 
Przy najbliższym skrzyżowaniu skręciłem w prawo, w stronę sklepu. Kiedy tylko do niego wszedłem ktoś od razu zwrócił moją uwagę, a raczej dwa ktosie. Byłem właśnie świadkiem scenki jak do mojego Franka od tyłu podchodzi Austin, łapiąc za torby, które chłopak miał w rękach. Frankie zareagował pięknym uśmiechem na jego widok. Wymienili parę zdań i starszy zaczął się śmiać. Uroczo, doprawdy. Nie chciałem im przeszkadzać, więc przemknąłem tak, aby mnie nie zauważyli. Szybko przeszedłem do działu z przekąskami by znaleźć kukurydzę.
- Gee! - usłyszałem za osobą kobiecy głos. Gdy się odwróciłem moim oczom ukazała się smukła postać Lyn-z. Jakże zresztą podobna do Franka.
- Hej, widzę, że poważne zakupy - powiedziałam spoglądając do koszyka. Nie ma co wysiliłem się jeśli chodzi o temat rozmowy.
- No wiesz, Frank był głodny, a wtedy zjadłby wszystko i tak zminimalizowałam listę jego zachcianek.
- Kobieta w ciąży?
- A żebyś wiedział! Słodkie ze słonym smakują najlepiej. Poza tym nie spotkałeś go? Stał gdzieś blisko wejścia i czeka na mnie.
- Widziałem, ale był  przy nim Austin, więc nie chciałem przeszkadzać - odparłem. W moim głosie trochę za bardzo było słychać smutek, co Lindsay chyba wyczuła.
- E tam gadasz, jakie przeszkadzasz. Niedawno gadałam z braciszkiem, że coś mało czasu ze sobą ostatnio spędzacie.
- No wiesz jakoś tak wyszło, musiałem spędzić trochę czasu z Marry
- Musiałeś? A nie chciałeś? Przecież to twoja „dziewczyna”, to nie powinien być przymus – powiedziała z dokładnym zaakcentowaniem słowa dziewczyna
- Czepiasz się doboru słów...
- Gerard przecież to widać. W każdym razie ja widzę. Czemu z nią jesteś? Wiesz, że możesz ze mną pogadać, w końcu jesteśmy przyjaciółmi
- Nie czas i miejsce na takie rozmowy. Muszę już lecieć. Mikey na mnie czeka, mamy wieczór filmowy. Pozdrów babcie i Franka, do zobaczenia w poniedziałek.
Pożegnałem się i ruszyłem przed siebie w stronę kas. Zapłaciłem i szybko ruszyłem do domu.
Czy Lyn-z miała rację i naprawdę widać było, że delikatnie mówiąc nie układa mi się z Marry?
Kiedy przekroczyłem próg mieszkania uderzył we mnie zapach pizzy, który zaprowadził mnie do kuchni. Na blacie stały dwa duże kartony. Podszedłem i otworzyłem jeden z nich. Szynka, papryka, podwójny ser, pieczarki, cebula. Mikey wiedział co zamawia.
- Rodzice dzisiaj wybyli do znajomych, więc proponuję całkowicie nie zdrowe żarcie, popcorn i dobre filmy, co ty na to?
- Czasem to masz dobre pomysł – odparłem z uśmiechem na ustach.
Jako, że na dworze było jeszcze dość jasno pozasłanialiśmy rolety w salonie, żeby można było poczuć namiastkę kinowej atmosfery. Na szafce, przy telewizorze leżały cztery wybranych przez Miekey’ego. Zapewne to dwie pierwsze części Gwiezdnych Wojen i jakieś dwa horrory.
- Mamy Star Wars; Mroczne Widmo i Atak Klonów oraz dwa horrory, które kolega mi 
polecił - a nie mówiłem? W końcu zna się rodzonego brata.
- Zrobię popcorn.
Poszedłem do kuchni i złapałem za opakowanie, które kupiłem. Włożyłem je do mikrofalówki. W czasie oczekiwania, aż urządzenie da mi znak, że kukurydza jest gotowa usłyszałem dźwięk smsów. Mikey podniósł swój telefon ze stolika i spojrzał w ekran po czym uśmiechnął się, szybko wstukał coś w ekran i odłożył telefon. Poszedłem jego śladem i sprawdziłem swój.
Frankie: „Widzimy się jutro na koncercie? :))”
Zupełnie o tym zapomniałem. Nie wiedziałem co zrobić, bo z jednej strony byłby to czas spędzony z przyjaciółmi a przede wszystkim z chłopakiem, ale z drugiej strony będzie tam też Austin. 
Z moich przemyśleń wyrwał mnie mój brat zadając to samo pytanie
- Idziesz jutro z nami?
- Nie wiem – odpowiedziałem szczerze
- No idź, fajnie będzie
- Pewnie tak, jeszcze pomyślę
Od dalszej rozmowy uchroniła mnie mikrofalówka, zwiastując przygotowany popcorn.
- Chodź oglądać


poniedziałek, 14 lipca 2014

Are you thinking of me? Like I’m thinking of you? Rozdział 9

Wracam po dość długiej przerwie. Myślę, że dobrze mi to zrobiło, bo ten rozdział pisało mi się łatwo i chęcią. Jednak to ocenicie Wy. 
Belz mam nadzieję, że się nie zawiedziesz ;) Czekam na komentarze i miłego czytania :)


Ranki są chyba najgorszą porą dnia. Pomimo tego, że jest sobota, mogę spać do oporu to i tak nienawidzę wstawać. Od paru minut przewracam się z boku na bok, licząc, że może jednak uda mi się zasnąć, jeszcze choćby na parę minut, jednak przed oczyma dalej miałem Austina, który nachyla się nade mną by pocałować mnie w czoło na pożegnanie. Niby taki drobny gest ale jakże miły. Sytuacja ta miała miejsce, gdy zaczęło już świtać i chłopaki postanowili wrócić do swoich namiotów. Musieli trochę wypocząć, ponieważ, także wracali po południu do domu. Gdy wróciliśmy do ośrodka czekało już na nas śniadanie. Po nim rozeszliśmy się do swoich domków żeby się ogarnąć po biwaku i spakować. Odkąd wróciliśmy Gerarda już z nami nie było. Poszedł do tej swojej zdziry. W sumie mnie to jakoś obeszło. Jest moim przyjacielem, ale to nie znaczy, że muszę ją akceptować, prawda? Autokar przyjechał po nas chwile po 13, a około 18 już byliśmy z Lyn-z w domu. Babcia czekała na nas z jeszcze gorącą zapiekanką warzywną, co mnie bardzo ucieszyło. W większości od nastolatków wysłuchuje się jak to muszą jeździć do babci i tam są zawsze karmieni jakby w swoich domach mieli puste lodówki i oczywiście zazwyczaj jest to obiad dość „tłusty” i „konkretny”. U nas tak nie było, być może przez to, że jesteśmy wegetarianami. Babcia zawsze przyrządzała pyszne obiady, które jadłem z wielkim apetytem i nie miałem na co narzekać. Gdyby nie moja dobra przemiana materii wyglądałbym jak tocząca się kuleczka. Gdy tylko odszedłem od stołu zabrałem swoją walizkę do pokoju a wszystkie ubrania, które z niej wyciągnąłem wrzuciłem do pralki. Potem wziąłem prysznic i udałem się do mojego kochanego łóżeczka. Wszędzie dobrze ale w domu najlepiej.Po omacku szukam kołdry, ale na marne. Widocznie musiałem ją w nocy skopać z łózka. Gdy już żadna zmiana pozycji mi nie pomogła, a głowę zaczęły zaprzątać zbyt duże ilości myśli postanawiałem otworzyć oczy i sprawdzić godzinę. Unoszę ciężkie i posklejane powieki ku górze. Jak to jest, że nawet kiedy sam się budzę to i tak jestem zmęczony? Mój pokój spowity jest jeszcze delikatnym półmrokiem, który zawdzięczam rolecie w oknie. Wyciągam telefon spod poduszki. Zegar wskazuje 10.22. Moja pora pobudki. Leniwym i powolnym ruchem podnoszę się i siadam na skraju łóżka. Przeciągam się i przecieram zmęczone oczy. Kiedy wstaję a moje wygrzane stopy zderzają się z zimną podłoga przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz. Od razu podchodzę do szafki, której trzymam świeżą bieliznę oraz dresy i udaję się do łazienki. Zakładam na siebie wygodne spodnie i luźną koszulkę, a piżamę wieszam na wieszaku. Jeszcze nie dobudzony, powolnym krokiem zmierzam ku schodom, gdy nagle coś powala mnie na ziemię. Coś, a raczej ktoś, bo nie mógł być to kto inny jak Lindsay.
- Musiałaś?– pytam z lekkim wyrzutem
- No oczywiście, że tak – odpowiada dumnie - od czego jest w końcu rodzeństwo. Ktoś musi Cię z rana przywitać z miłością. Ja wiem że wolałbyś Austina ale na razie musisz zadowolić się mną
- Nie dasz mi teraz spokoju prawda?
- No coś Ty! Oczywiście, że nie! Jesteście tacy uroczy i w ogóle. A jak zabrał Cię, na spacer to ledwo co się pohamowałam
- No masz rację, jak na Ciebie to naprawdę spory wyczyn - przerwałem jej
- Nie bądź już taki złośliwy. Mówię co myślę i tyle.
- Jasne jasne, choć już na dół, bo zgłodniałem
- Ja już jadłam, a babcia poszła do znajomej, powiedziała, żebyś sobie zrobił jajecznicę. A i potem musimy iść na zakupy i kupić, co będziemy chcieli jeść
- Okay. 
Lyn-z wróciła do swojego pokoju, a ja w końcu dotarłem o kuchni. Otworzyłem lodówkę i wyciągnąłem potrzebne mi produkty do zrobienia śniadania. Patelnia stała już na kuchence, więc tylko rozbiłem nad nią 2 jajka. W międzyczasie, kiedy jajecznica się robiła, posmarowałem chleb masłem i nastawiłem ekspres do kawy. Po paru minutach całe śniadanie było już gotowe. Usiadłem na kanapie w salonie. Kawę postawiłem na małym szklanym stoliku a talerz z jajecznicą i kromką chleba położyłem sobie na kolana. Obok mnie leżała mała poduszka z wyhaftowanym napisem „Rodzina jest wieczna”. W paru miejscach w domu można był znaleźć taki cytaty. Babcia nazywa je motywatorami. Był to ponoć pomysł naszej mamy, by w różnych miejscach umieścić jakieś cytaty, które są powiązane z życiem codziennym.
Koło poduszki leżał pilot, którym włączyłem telewizor, licząc, że znajdę dla siebie coś ciekawego. Oczywiście się myliłem, więc włączyłem kanał muzyczny. W akompaniamencie dźwięków gitary skończyłem śniadanie i odniosłem brudne zaczynia do zmywarki.Kiedy chciałem wrócić na kanapę, usłyszałem dźwięk dzwonka do drzwi.Zawróciłem do przedpokoju i otworzyłem drzwi
- Cześć - powiedziała szeroko uśmiechnięta Jamia. Po tym słowach pocałowała mnie szybko w policzek na przywitanie 
- Lyn-z u siebie? - Hej, tak, następnym razem nie dzwoń, wiesz gdzie jest zapasowy klucz, gdyby było zamknięte
- Okay - odpowiedziała zdejmując trampki, po czym pognała po schodach na górę, a ja wróciłem do swojego wcześniejszego zajęcia, czyli gnicia na sofie przed telewizorem. Leniwa sobota się zapowiada. Położyłem się na kanapie z głową opartą na podłokietniku i zacząłem szukać jakiegoś ciekawego programu. Wszędzie powtórki seriali. Koszmar. Niby mamy te 200 programów, ale na każdym to samo. Na kanale przyrodniczym leciał jakiś reportaż o psach, to zostawiłem. Kocham te stworzenia. Są takie słodkie, przyjacielskie i lojalne. Kiedyś mieliśmy labradora, wabił się Misiek. Nie jest to zbyt oryginalne imię jak dla psa, ale co mogły wymyślić czteroletnie dzieci? Misiu bardzo łatwo łapał choroby i musieliśmy go uśpić, a od tamtej pory jakoś nie udało nam się przygarnąć jakiego innego malucha. Mam nasze zdjęcie na szafce w pokoju. Fotografia została zrobiona, gdy tata przyniósł go nam ze schroniska.
Ponad godzinę później, program się skończył i zacząłem się nudzić, więc sięgnąłem po laptopa. Gdy uruchomiłem przeglądarkę, otworzyłem nowe okno, by sprawdzić Twittera. Pięć nowych interakcji. Czyste szaleństwo. Najechałem myszką na odpowiednią ikonkę i kliknąłem: Czterech nowych obserwujących: Aaron Pauley, Phill Mananasala, Tino Arteaga i Austin Carlile. Jak chłopaki będą sławni, to wszyscy będą mi zazdrościć. Aż parsknąłem śmiechem z własnej głupoty. Nie z tego, że oni będą znani, bo z ich grą to jest więcej niż pewne, ale to, że ludzie będą mi zazdrościć. Przecież kto by chciał do mnie przyznawać. Nie ma kim się pochwalić. No trudno. Kliknąłem przy wszystkich follow. Jeszcze jedno: Gerard Way został wspomniany przez Marry Pickett. Kiedy Gerard coś napisze przychodzą mi powiadomienia. Nie, wcale nie chce go szpiegować. No cóż, skoro już tu jestem, to sprawdzę, co tam u mojej ulubionej parki.
Zaraz jadę go kina z @GeeWay już nie mogę się doczekać <3 <3 <3 <3 <3 <3”Ugh, więcej serduszek się nie dało?
Film był cudowny, kocham komedie romantyczne!”. Ciekawe czy wie, że Gerard ich nienawidzi. 
Kierunek lody”. Może i mam z tym lekkie skojarzenie, ale nie moja wina, że ona wygląda jak chodząca lodziarnia.
To był wspaniały dzień z moim kochaniem <3 kc ;*”. Widzę, że poważnie się zrobiło skoro ona go kc”.
Nie wieżę, w to, w co Gee się wpakował. Jest mi go szkoda, ale to jego sprawa. Nie mieszam się. Usunąłem się w cień. Przed Lyn-z jeszcze udaje, że mnie to już nie dotyczy ani nie rusza, ale w głębi serca, dalej coś do niego czuję. To jest jak choroba. Potrzebuję czasu i lekarstwa, żeby wyzdrowieć i wszystko powoli zmierza do tego, że moim lekarstwem będzie Austin.Dobra. Dość internetu jak na ten dzień. Odłożyłem laptopa z powrotem na stolik i wstałem, żeby coś przekąsić. Moje poszukiwania w lodówce zakończyły się klęską, więc postanowiłem pójść do Lindsay ustalić co trzeba kupić. Oczywiście, kiedy dotarłem pod drzwi jej pokoju, kulturalnie zapukałem, żeby nie narazić się przypadkiem zbędne dla mnie widoki golizny. W końcu nie wiadomo co one tam wyprawiają
- Jesteście ubrane? – zapytałem przez drzwi
- Teraz już tak - odpowiedziała mi siostra 
- Wchodź
Otworzyłem drzwi i moim oczom ukazał się jak zwykle pięknie posprzątany pokój. Lyn-z wszystko miała poukładane, żaden papierek nie mógł znaleźć się na podłodze. Zielone ściany w odcieniu butelkowym z kontrastującymi białymi meblami z czarnymi wykończeniami typu klamki czy przody szafek nadawały pomieszczeniu oryginalnego wyglądu. Pokój był trochę mniejszy od mojego, ale przez umeblowanie wcale na taki nie wyglądał.Dziewczyny siedziały na łóżku, które stało pod oknem. Ja usiadłem na przeciwko nich na krześle.
- Głodny jestem
- To sobie coś zrób
- Ale nic nie ma
- Bo trzeba zrobić zakupy
- Wow, Sherlocku cóż za dedukcja - nie tylko ona potrafi być uszczypliwa - zróbmy jakąś listę i pójdziemy
- My? A sam nie możesz, przecież widzisz, że zajęte jesteśmy- Ja i tak zaraz muszę iść, bo jedziemy dzisiaj do cioci na imieniny - odezwała się Jamia -Chcę jutro wrócić, żeby pójść z wami na koncert
- No okay - powiedziała Lyn-z - to co chcemy?
***

Robienie listy zakupów trochę nam zajęło. Kiedy już skończyliśmy, zabrałem pieniądze, które przygotowała dla nas babcia na ten cel, ubraliśmy się i całą trójką ruszyliśmy do sklepu. My weszliśmy do pierwszego sklepu, w którym mieliśmy pewność, że znajdziemy przyprawy do dania, jakie sobie wymyśliliśmy na jutrzejszy obiad, a Jamia poszła do domu. Oczywiście nie obyło się od ckliwego pożegnania dziewczyn. Znaczy no jest to urocze, ale nie wtedy kiedy jest się samemu. Następny na naszej liście był warzywniak. Tam poszło nam tak samo sprawnie, jak w pierwszym , ale przybyło nam a raczej mi trochę toreb. Podział ról w naszym duecie był prosty. Ja noszę, a Lyn-z wybiera i płaci. Po czwartym sklepie zaczęło robić mi się już ciężko, ale to chyba ze względu na butelki z piciem w jakie się zaopatrzyliśmy. Ręce mi już odpadały, kiedy nagle ktoś złapał się za reklamówki, które trzymałem w prawej ręce. Szybko się odwróciłem. Za mną stał nie kto inny jak Austin. Serce zaczęło mi odrobinę szybciej bić.
- Taki mały a takie ciężary dźwiga?
- Rzeźba sama się nie zrobi - zażartowałem
- Do tego to chyba najpierw masa potrzeba. Widziałem Lyn-z szalejącą przy chipsach
- No wiesz zdrowy tryb życia i w ogóle, nie widzisz toreb wypchanych warzywami?
Po moich słowach chłopak zaczął się śmiać.
- Daj pomogę Ci - powiedział chwilę później, chwytając reklamówki, przy okazji ocierając się o moją dłoń.
- Nie jest tak źle, dam radę, ale dzięki
- Kłamać to ty chłopcze nie umiesz, widzę przecież
- Ale my jeszcze do paru sklepów mamy chyba iść, to może trochę potrwać
- Mam czas, właśnie z próby wracałem do domu, ale wstąpiłem kupić parę rzeczy. Wybrałem dobry sklep - i puścił mi oczko.
***

Tak jak myślałem, zakupy jeszcze trochę trwały. Niby tylko spożywcze, ale moja siostra prawie w każdym produkcie sprawdzała skład itp. Chcę się zdrowo odżywia ponoć, tylko po co nam w takim razie 3 tabliczki czekolady, 4 paczki chipsów, nachosy i inne tego rodzaju produkty. Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet. W każdym razie, wydłużony czas tego wyjścia mi odpowiadał, po tym jak dołączył do nas Austin. Opowiedział mi trochę, co się działo jak od nas wrócili do swoich namiotów. Tino z Aaronem lekko się wstawili i śpiewali na cały camping jakieś przyśpiewki stadionowe. Potem próbowali pójść popływać, ale na szczęście Phil do tego nie dopuścił. Austin z kolei napisał piosenkę. Pomimo, że właśnie wracał z próby i w torbie, którą miał przewieszoną przez ramiona miał notes to nie chciał mi jej pokazać lub chociaż zdradzić o czym jest.
- Chciałbym, żebyś usłyszał ją w całości. Jutro na koncercie ją na pewno zagramy -powiedział.Rozmawialiśmy również o jutrzejszym wydarzeniu. Jest to ich pierwszy występ, który organizowany jest w ramach mini-trasy. Od jutra począwszy najbliższe dwa tygodnie, będą jeździć bo New Jersey i grać dość kameralne koncerty. Na jesieni ma wyjść ich debiutancka płyta. I wręcz nie mogę się już doczekać. Austin obiecał mi, że dostanę ją jako jeden z pierwszych. Bardzo miło z jego strony. Także koncert w „Hurricane” potraktuję jako przedsmak płyty.Kiedy Lyn-z odhaczyła wszystkie produkty na naszej liście załapaliśmy się na podwózkę. Austin odwiózł nas praktycznie pod same drzwi. Miał co prawda małe problemy z trafieniem do nas, ale to prawdopodobnie, że brak mi umiejętności nawigatora. Jednak fajnie jest mieć znajomego z samochodem. Pożegnaliśmy się i gdy wysiadałem było mi tak jakoś dziwnie. Czułem, że nie chcę tylko mu machnąć ręką albo „podać ręki”, jednak ani on ani ja nie odważyliśmy na nic innego. Znaczy ja, bo nie znam jego stosunku do mnie w takim sensie, a sam boję się wykonać pierwszy krok. Oj Frank poczekasz sobie jeszcze, poczekasz.Lindsay zaniosła zakupy do domu a ja stałem w drzwiach i odprowadzałem samochód chłopaka wzrokiem, puki nie zniknął za szeregiem domków jednorodzinnych. Przekraczając próg dobiegała mnie głośno puszczona muzyka klasyczna. Czyli babcia już jest. Poszedłem do kuchni przywitać się z nią i uciekłem do swojego pokoju. Wolałem nie pakować się w żadne roboty kuchenne. Potrafię ugotować wodę, zrobić jajecznicę i to jak na razie koniec moich umiejętności kulinarnych. To nie to, że twierdzę, że tylko kobiety mają gotować czy coś, jednak gdybym ja coś zrobił to bylibyśmy głodni. Nie czuję po postu umiaru. Zawsze dam czegoś za dużo. Może w przyszłości się nauczę, bo tego nie wykluczam. W każdym razie teraz to najlepszy jestem w jedzeniu i niech tak pozostanie. Z reklamówki zabrałem sobie batonik zbożowy, więc się nie zagłodzę.Pierwsze co zrobiłem wchodząc do pokoju było położenie się na niepościelonym łóżku. Przewróciłem się na bok, uruchomiłem odtwarzać , który stał na głośnikach i włączyłem pierwszą lepszą piosenkę. Uwielbiam takie chwile. Cisza, spokój, muzyka, ja i łóżko. Mógłbym tak umrzeć. Byłaby to piękna śmierć..Po paru utworach sięgnąłem po telefon i rozesłałem smsy po przyjaciołach czy na pewno jutro idą. Wolę się upewnić. Pewna jest siostrzyczka z Jamią. Nie minęło pięć minut a dostałem potwierdzające odpowiedzi od Raya, Boba, Mikeya, Christy, Alice. Jeszcze tylko Gerr. Napisałem mu z grzeczności, że może tą swoją też zabrać. Dziesięć minut, dwadzieścia, pół godziny. No co jest? Nigdy nie musiałem tyle czekać na odpowiedź od niego. Zawsze odpisuje, nawet jak jest u lekarza. A może coś mu się stało? Szybko odgniłem od siebie taką myśl. Mikes by coś więcej napisał niż tylko „oczywiście że tak :D”. Spokój Frank.
I właśnie w tej chwili do mojego pokoju wparowała Lyn-z z ogłoszeniem, iż kolacja gotowa.Do wieczora nie otrzymałem żadnej informacji od Gerarda. Nawet napisałem czy coś się nie stało, ale na to także nie odpowiedział. Zanim jednak poszedłem spać napisałem do Austina:
Załatwiłem wam wsparcie, także o towarzystwo się nie martwicie. Nie mogę się już wprost doczekać zobaczenia Ciebie i chłopaków na scenie. Dobranoc :)”
Wachałem się czy nie dać emotikony z całusem ale się powstrzymałem. Frank i jego życiowe problemy. Na podstawie tego można by skleić niezłą książkę.Po chwili mój telefon zawibrował. Miałem nadzieję, że to Gee, ale się przeliczyłem. Sms od Austina jednak wprowadził mnie w taką wewnętrzną radość, że już zapomniałem o Gerdzie.
Będzie magicznie bo Ty tam będziesz. Dobranoc ;**”