Raczej nie przepadam za tym rozdziałem ,ale czułam, że czas na perspektywę Gerdzia. Bardzo liczę na wasze opinie, które chętnie przeczytam w komentarzach ;)
P.O.V
Gerarda
- Ten
film był przepiękny. I historia taka wzruszająca, nie sądzisz? - zapytała mnie
Marry
Nie, nie
był. Fabuła jak w każdym filmie tego typu. Cicha i skromna nastolatka zakochuje
się w najpopularniejszym chłopaku w szkole. On jej nie zauważa, dopóki nie
wchodzi w zakład z kolegami. W czasie trwania zakładu, poznaje ją lepiej i
pokazuje jej swoje „prawdziwe” oblicze. Potem nieszczęśliwym trafem ona dowiaduje
się dlaczego tak naprawdę się poznali.
Ma depresje, on stara się ją odzyskać i
oczywiście mu się udaje. To była męczarnia, no ale co miałem zrobić? Marry rano
zadzwoniła z prośbą o spotkanie, a że nie miałem konkretnych planów na
dzisiejszy dzień, zgodziłem się, jakby na to nie patrzeć jesteśmy razem. W
kinie co chwila łapała mnie za rękę. Z grzeczności jej nie odpychałem, ale nie
czułem jakoś specjalnie potrzeby, żeby udawać, że ziewam i objąć ją ramieniem.
Nie chciałem i tyle. Widocznie jeszcze nie przyszedł na to czas.
- Spoko
był
- Co
myślisz o tym, żebyśmy poszli na lody? Tu, niedaleko jest świetna lodziarnia.
- No
dobrze, skoro chcesz
I
poszliśmy.
Byliśmy w rynku i niedaleko była świetna kawiarnia, no ale niestety
Marry nie lubiła kawy a szczególnie jej zapachu. Także, w jej towarzystwie nie
miałem na co liczyć. Zresztą ta kawiarnia jest tylko moja i Franka. Odkryliśmy
ją na początku naszej znajomości. Byliśmy wtedy całą grupą w kinie i kiedy
wracaliśmy oddaliliśmy się trochę od naszych przyjaciół i tak się stało, że
znaleźliśmy „Alibi”. Postanowiliśmy
tam wejść i po prostu zakochaliśmy się w tamtejszej kawie. Od tamtej pory to
było nasze miejsce. Chodziliśmy tam tylko razem. I to było fajne.
- Oo
Jane, co Ty tu robisz?
Jak miło
kolejna koleżanka Marry. Spotkaliśmy już dzisiaj chyba trzy.
- A co ja
mogę robić? - zaśmiała się - zakupy oczywiście
- No tak,
jakby inaczej - zawtórowała jej Marry
- A kto
to jest? - uśmiechnęła się do mnie
- Gerard,
mój chłopak - złapała mnie za rękę - idziemy właśnie na lody
- Tak,
hej - machnąłem do dziewczyny wolną dłonią.
I tak
właśnie wyglądało mniej więcej każde spotkanie z koleżankami Marry.
Ich
śmiechy, przedstawienie mnie, szybkie pogaduchy i ja, który od razu się
wyłączałem. Nie specjalnie miałem ochotę wysłuchiwać o nowych butach czy
lakierze do paznokcie, który któraś z nich kupiła. W końcu po paru minutach
stania, dziewczyny się pożegnały i ruszyliśmy dalej.
Lodziarnia
okazała się być dość blisko, zresztą jak wszystko w naszym mieście.
- Wybierz
co chcesz, ja płacę - w końcu jestem gentelmanem
- Ojejku
jak miło, w takim razie poproszę....
Nie
potrzebowałem wiedzieć co chciała, ponieważ kiedy sięgałem do kieszeni po
banknoty coś innego przykuło moją uwagę, a mianowicie dwóch chłopaków trzymających
się za ręce. W pewnym momencie jeden szepnął drugiemu coś na ucho i pocałował
go szybko w policzek.
Byli
uroczy. A co najważniejsze nie wstydzili się swoich uczuć.
W sercu poczułem
ukłucie zazdrości. Nie oszukujmy się ja też chcę prawdziwej miłości. Chciałbym
mieć przy sobie, kogoś kogo będę szczerze kochał mimo wszystkich wad, głupich
nawyków, przyzwyczajeń. Kogoś, kto będzie moim oczkiem w głowie i kiedy tylko
się obudzę pomyślę właśnie o tej osobie. Jak do tej pory nie wygląda na to,
żeby to właśnie Marry była tą jedyna, jednak próbuję jej dać szansę, bo każdy na
takową zasługuje, prawda?
Wyciągnęłam
z kieszeni 5 dolarów i położyłem je na ladzie. Marry wzięła swój rożek z dwiema
gałkami jak zauważyłem, kiedy zadzwonił jej telefon.
- No
cześć.... na lodach... ale muszę?.... no dobrze, do zobaczenia - po jej tonie
wnioskowałem, że stało się coś nie po jej myśli.
- Muszę
już wracać, mam jechać z rodzicami do babci. Możesz odprowadzić mnie do domu?
To już dość niedaleko
- Pewnie
nie ma problemu
I ruszyliśmy
w dalszą drogę milcząc. Znaczy ja milczałem a ona mówiła. Zazwyczaj, kiedy się
spotykaliśmy tak to wyglądało. Ona prowadziła monologi, a ja tylko grzecznie
potakiwałem.
Po chwili
byliśmy już na osiedlu domków a raczej willi na którym mieszkała dziewczyna.
Biedna to ona nie była. Marry zatrzymała się przed furtką dwupiętrowego domu z
wielkim żywopłotem po bokach. Przed bramą do garażu stał czarny matowy
Mercedes, a na trawniku fontanna z rzeźbą imitującą stylistykę starożytnej
Grecji. Poczułem się biedny. Nie to, że tak było. Z rodzicami i bratem mieliśmy
domek jednorodzinny, który zresztą nam w zupełności wystarczał, ba nawet
mieliśmy dwa pokoje gościnne! Po co człowiekowi więcej?
- No...
to pa - powiedziałem
Nie
wiedziałem zbytnio jak mam się z nią pożegnać. Przytulić? Pocałować w policzek?
Jednak
dziewczyna wybrała za mnie rzucając mi się na szyję.
- Do
zobaczenia w poniedziałek skarbie - odparła i poszła w stronę wejścia.
Włożyłem
słuchawki do uszu i ruszyłem w kierunku domu.
Koniec
czerwca i temperatura zaczęła mi się dawać we znaki. Taka powyżej 20 to dla
mnie już za dużo, ale widocznie mało komu to przeszkadza, ponieważ całe moje
otoczenia aż tętniło życiem. W parku, przez który przechodziłem było pełno
dzieci bawiących się pośród zielonych drzew i na placu zabaw. Biegając, śmiejąc
się zapominają o wszystkich troskach. Jedynym ich problemem jest obawa, że nie
będzie miał się kto z nimi bawić. Chociaż czy można to bagatelizować?
Jakby na
to nie patrzeć w każdym z nas pojawia się taka obawa. Rodzaj zależy tylko od
wieku. Robisz się starszy ale ten problem nigdy do końca nie znika. Bo przecież
chyba w każdym pojawia się myśl, że nie zostanie zaakceptowany przez swoją nową
klasę lub współpracowników, co później może wpłynąć na efektywność naszej pracy.
Jednak te
dzieci niczym się nie przejmują doskonale się bawiąc. Staruszki siedzące na
ławce żwawo dyskutowały na temat tylko im znany. Para zakochanych siedzących
się pod drzewem, jakby przez nikogo nie zauważona całowała się i świata poza
sobą nie widziała. Wszyscy pełni radości życia, tylko mi to się nie udzieliło.
Moją głowę cały czas zaprzątają 3 osoby - Marry, Frank i Austin. Niby mam
dziewczynę, która o mnie myśli, w pewnie sposób się troszczy, ale kiedy tylko
zobaczę Franka w pobliżu Austina to szlag mnie trafia. Nawet kiedy tylko piszą
ze sobą smsy to nie mogę znieść widoku mojego malca, który się wciąż uśmiecha
do telefonu.
Oj Gerard, Gerard zrozum zazdrosny jesteś, bo podoba
Ci się Frank. Dlaczego nie chcesz dopuścić do siebie myśli że jesteś gejem? Przecież podobały mi się dziewczyny. Ale chłopcy też, tylko odrzucałeś tę myśl.
Jedno
jest pewne. Muszę zerwać z Marry. Nie mamy nic wspólnego i dzisiejszy dzień
tylko wzmocnił mnie w tym przekonaniu. Nic do niej nie czuję i nie chcę jej, a
przede wszystkim siebie oszukiwać w tej kwestii. Przy najbliższej okazji, kiedy
tylko będziemy mogli porozmawiać w cztery oczy powiem jej wszystko. To będzie
najlepsze co mogę zrobić. I będę musiał jeszcze pogadać z Frankiem. Może nie
tak od razu. Chcę jeszcze parę spraw przemyśleć, jednak będę musiał
przeprowadzić z nim poważną rozmowę. Choćby to miało wpłynąć na naszą przyjaźń,
czego najbardziej się obawiam.
Dwie
przecznice od celu mojego powrotu poczułem wibracje w kieszeni spodni. Nowa
wiadomość od Mikey'a:
„Jak będziesz wracał to kup coś do picia (byle nie
wodę) i popcorn. Zrobimy sobie wieczór filmowy ;)”
Dobrze,
że mam jeszcze trochę pieniędzy.
Przy najbliższym skrzyżowaniu skręciłem w
prawo, w stronę sklepu. Kiedy tylko do niego wszedłem ktoś od razu zwrócił moją
uwagę, a raczej dwa ktosie. Byłem właśnie świadkiem scenki jak do mojego Franka od tyłu
podchodzi Austin, łapiąc za torby, które chłopak miał w rękach. Frankie
zareagował pięknym uśmiechem na jego widok. Wymienili parę zdań i starszy
zaczął się śmiać. Uroczo, doprawdy. Nie chciałem im przeszkadzać, więc
przemknąłem tak, aby mnie nie zauważyli. Szybko przeszedłem do działu z
przekąskami by znaleźć kukurydzę.
- Gee! - usłyszałem za osobą kobiecy głos. Gdy się odwróciłem moim oczom ukazała się
smukła postać Lyn-z. Jakże zresztą podobna do Franka.
- Hej,
widzę, że poważne zakupy - powiedziałam spoglądając do koszyka. Nie ma co
wysiliłem się jeśli chodzi o temat rozmowy.
- No
wiesz, Frank był głodny, a wtedy zjadłby wszystko i tak zminimalizowałam listę
jego zachcianek.
- Kobieta
w ciąży?
- A żebyś
wiedział! Słodkie ze słonym smakują najlepiej. Poza tym nie spotkałeś go? Stał
gdzieś blisko wejścia i czeka na mnie.
-
Widziałem, ale był przy nim Austin, więc
nie chciałem przeszkadzać - odparłem. W moim głosie trochę za bardzo było
słychać smutek, co Lindsay chyba wyczuła.
- E tam
gadasz, jakie przeszkadzasz. Niedawno gadałam z braciszkiem, że coś mało czasu
ze sobą ostatnio spędzacie.
- No
wiesz jakoś tak wyszło, musiałem spędzić trochę czasu z Marry
-
Musiałeś? A nie chciałeś? Przecież to twoja „dziewczyna”, to nie powinien być
przymus – powiedziała z dokładnym zaakcentowaniem słowa dziewczyna
-
Czepiasz się doboru słów...
- Gerard
przecież to widać. W każdym razie ja widzę. Czemu z nią jesteś? Wiesz, że
możesz ze mną pogadać, w końcu jesteśmy przyjaciółmi
- Nie
czas i miejsce na takie rozmowy. Muszę już lecieć. Mikey na mnie czeka, mamy
wieczór filmowy. Pozdrów babcie i Franka, do zobaczenia w poniedziałek.
Pożegnałem
się i ruszyłem przed siebie w stronę kas. Zapłaciłem i szybko ruszyłem do domu.
Czy Lyn-z
miała rację i naprawdę widać było, że delikatnie mówiąc nie układa mi się z
Marry?
Kiedy
przekroczyłem próg mieszkania uderzył we mnie zapach pizzy, który zaprowadził
mnie do kuchni. Na blacie stały dwa duże kartony. Podszedłem i otworzyłem jeden
z nich. Szynka, papryka, podwójny ser, pieczarki, cebula. Mikey wiedział co
zamawia.
- Rodzice
dzisiaj wybyli do znajomych, więc proponuję całkowicie nie zdrowe żarcie,
popcorn i dobre filmy, co ty na to?
- Czasem
to masz dobre pomysł – odparłem z uśmiechem na ustach.
Jako, że
na dworze było jeszcze dość jasno pozasłanialiśmy rolety w salonie, żeby można
było poczuć namiastkę kinowej atmosfery. Na szafce, przy telewizorze leżały
cztery wybranych przez Miekey’ego. Zapewne to dwie pierwsze części Gwiezdnych
Wojen i jakieś dwa horrory.
- Mamy
Star Wars; Mroczne Widmo i Atak Klonów oraz dwa horrory, które kolega mi
polecił - a nie
mówiłem? W końcu zna się rodzonego brata.
- Zrobię popcorn.
Poszedłem
do kuchni i złapałem za opakowanie, które kupiłem. Włożyłem je do mikrofalówki.
W czasie oczekiwania, aż urządzenie da mi znak, że kukurydza jest gotowa
usłyszałem dźwięk smsów. Mikey podniósł swój telefon ze stolika i spojrzał w
ekran po czym uśmiechnął się, szybko wstukał coś w ekran i odłożył telefon.
Poszedłem jego śladem i sprawdziłem swój.
Frankie: „Widzimy się jutro na koncercie? :))”
Zupełnie
o tym zapomniałem. Nie wiedziałem co zrobić, bo z jednej strony byłby to czas
spędzony z przyjaciółmi a przede wszystkim z chłopakiem, ale z drugiej strony
będzie tam też Austin.
Z moich
przemyśleń wyrwał mnie mój brat zadając to samo pytanie
- Idziesz
jutro z nami?
- Nie
wiem – odpowiedziałem szczerze
- No idź,
fajnie będzie
- Pewnie
tak, jeszcze pomyślę
Od
dalszej rozmowy uchroniła mnie mikrofalówka, zwiastując przygotowany popcorn.
- Chodź
oglądać
Czyżbym znów komentowała jako pierwsza? To powiem prosto z mostu. Ten rozdział jest ważny w twoim ff, ponieważ to tutaj Gerard sobie uświadamia wszystko, więc nie ma powodu aby go nie lubić. Fakt są literówki, ale jak się wciągnie do czytania to można zignorować. Już jestem ciekawa jak potoczy się rozmowa Gee i Frankiego. Mogę na razie się tylko domyślać. Czekam na dalsze rozdziały, życzę jak zwykle weny i obowiązkowo pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńBe
A ja jak głupia cały rozdział czekałam na jakiegoś zdechłego kotka :c nie ma powodu zeby nie lubić tego rozdziału - dzięki niemu nawet zaczęłam lubić Gerarda a ostatnio chciałam zebys go uśmiercila. Ciepło mi sie robi na serduszku, kiedy patrzę jak się rozwijasz i piszesz co raz lepiej i lepiej :') PIS JOŁ i dużo weny bejb <3
OdpowiedzUsuńDlaczego tak sporadycznie coś dodajesz? :c To opowiadanie to naprawdę jest jedyne takie, które wprowadza trochę lekkości do życia. Jest niesamowicie swobodne i takie naturalne tematyką, że aż chce mi się je czytać i stale czekam na nowe rozdziały :3
OdpowiedzUsuńZ jednej strony szkodami Gerarda, a z drugiej nie. Każdy ma swój mózg i odpowiada za swoje wybory.Znając życie obudzi się z ręką w nocniku, kiedy będzie zbyt późno, aby cokolwiek zacząć z Frankiem. W sumie także bardziej lubię Austina w tym opowiadaniu. Pisz dalej i dodawaj szybko, bo tak dawkujesz emocje, że już nie mogę się doczekać :3 Sceneria koncertowa to będzie coś :D
Szkoda, że dodajesz tak rzadko, opowiadanie naprawdę mi się podoba. Popracuj trochę nad stylem pisania i będzie perf!
OdpowiedzUsuń