poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Are you thinking of me? Like I’m thinking of you? Rozdział 10

Raczej nie przepadam za tym rozdziałem ,ale czułam, że czas na perspektywę Gerdzia. Bardzo liczę na wasze opinie, które chętnie przeczytam w komentarzach ;) 


P.O.V Gerarda

- Ten film był przepiękny. I historia taka wzruszająca, nie sądzisz? - zapytała mnie Marry
Nie, nie był. Fabuła jak w każdym filmie tego typu. Cicha i skromna nastolatka zakochuje się w najpopularniejszym chłopaku w szkole. On jej nie zauważa, dopóki nie wchodzi w zakład z kolegami. W czasie trwania zakładu, poznaje ją lepiej i pokazuje jej swoje „prawdziwe” oblicze. Potem nieszczęśliwym trafem ona dowiaduje się dlaczego tak naprawdę się poznali. 
Ma depresje, on stara się ją odzyskać i oczywiście mu się udaje. To była męczarnia, no ale co miałem zrobić? Marry rano zadzwoniła z prośbą o spotkanie, a że nie miałem konkretnych planów na dzisiejszy dzień, zgodziłem się, jakby na to nie patrzeć jesteśmy razem. W kinie co chwila łapała mnie za rękę. Z grzeczności jej nie odpychałem, ale nie czułem jakoś specjalnie potrzeby, żeby udawać, że ziewam i objąć ją ramieniem. Nie chciałem i tyle. Widocznie jeszcze nie przyszedł na to czas.
- Spoko był
- Co myślisz o tym, żebyśmy poszli na lody? Tu, niedaleko jest świetna lodziarnia.
- No dobrze, skoro chcesz
I poszliśmy. 
Byliśmy w rynku i niedaleko była świetna kawiarnia, no ale niestety Marry nie lubiła kawy a szczególnie jej zapachu. Także, w jej towarzystwie nie miałem na co liczyć. Zresztą ta kawiarnia jest tylko moja i Franka. Odkryliśmy ją na początku naszej znajomości. Byliśmy wtedy całą grupą w kinie i kiedy wracaliśmy oddaliliśmy się trochę od naszych przyjaciół i tak się stało, że znaleźliśmy „Alibi”. Postanowiliśmy tam wejść i po prostu zakochaliśmy się w tamtejszej kawie. Od tamtej pory to było nasze miejsce. Chodziliśmy tam tylko razem. I to było fajne.
- Oo Jane, co Ty tu robisz?
Jak miło kolejna koleżanka Marry. Spotkaliśmy już dzisiaj chyba trzy.
- A co ja mogę robić? - zaśmiała się - zakupy oczywiście
- No tak, jakby inaczej - zawtórowała jej Marry
- A kto to jest? - uśmiechnęła się do mnie
- Gerard, mój chłopak - złapała mnie za rękę - idziemy właśnie na lody
- Tak, hej - machnąłem do dziewczyny wolną dłonią.
I tak właśnie wyglądało mniej więcej każde spotkanie z koleżankami Marry. 
Ich śmiechy, przedstawienie mnie, szybkie pogaduchy i ja, który od razu się wyłączałem. Nie specjalnie miałem ochotę wysłuchiwać o nowych butach czy lakierze do paznokcie, który któraś z nich kupiła. W końcu po paru minutach stania, dziewczyny się pożegnały i ruszyliśmy dalej.
Lodziarnia okazała się być dość blisko, zresztą jak wszystko w naszym mieście.
- Wybierz co chcesz, ja płacę - w końcu jestem gentelmanem
- Ojejku jak miło, w takim razie poproszę....
Nie potrzebowałem wiedzieć co chciała, ponieważ kiedy sięgałem do kieszeni po banknoty coś innego przykuło moją uwagę, a mianowicie dwóch chłopaków trzymających się za ręce. W pewnym momencie jeden szepnął drugiemu coś na ucho i pocałował go szybko w policzek.
Byli uroczy. A co najważniejsze nie wstydzili się swoich uczuć. 
W sercu poczułem ukłucie zazdrości. Nie oszukujmy się ja też chcę prawdziwej miłości. Chciałbym mieć przy sobie, kogoś kogo będę szczerze kochał mimo wszystkich wad, głupich nawyków, przyzwyczajeń. Kogoś, kto będzie moim oczkiem w głowie i kiedy tylko się obudzę pomyślę właśnie o tej osobie. Jak do tej pory nie wygląda na to, żeby to właśnie Marry była tą jedyna, jednak próbuję jej dać szansę, bo każdy na takową zasługuje, prawda?
Wyciągnęłam z kieszeni 5 dolarów i położyłem je na ladzie. Marry wzięła swój rożek z dwiema gałkami jak zauważyłem, kiedy zadzwonił jej telefon.
- No cześć.... na lodach... ale muszę?.... no dobrze, do zobaczenia - po jej tonie wnioskowałem, że stało się coś nie po jej myśli.
- Muszę już wracać, mam jechać z rodzicami do babci. Możesz odprowadzić mnie do domu? To już dość niedaleko
- Pewnie nie ma problemu
I ruszyliśmy w dalszą drogę milcząc. Znaczy ja milczałem a ona mówiła. Zazwyczaj, kiedy się spotykaliśmy tak to wyglądało. Ona prowadziła monologi, a ja tylko grzecznie potakiwałem.
Po chwili byliśmy już na osiedlu domków a raczej willi na którym mieszkała dziewczyna. Biedna to ona nie była. Marry zatrzymała się przed furtką dwupiętrowego domu z wielkim żywopłotem po bokach. Przed bramą do garażu stał czarny matowy Mercedes, a na trawniku fontanna z rzeźbą imitującą stylistykę starożytnej Grecji. Poczułem się biedny. Nie to, że tak było. Z rodzicami i bratem mieliśmy domek jednorodzinny, który zresztą nam w zupełności wystarczał, ba nawet mieliśmy dwa pokoje gościnne! Po co człowiekowi więcej?
- No... to pa - powiedziałem
Nie wiedziałem zbytnio jak mam się z nią pożegnać. Przytulić? Pocałować w policzek?
Jednak dziewczyna wybrała za mnie rzucając mi się na szyję.
- Do zobaczenia w poniedziałek skarbie - odparła i poszła w stronę wejścia.
Włożyłem słuchawki do uszu i ruszyłem w kierunku domu.
Koniec czerwca i temperatura zaczęła mi się dawać we znaki. Taka powyżej 20 to dla mnie już za dużo, ale widocznie mało komu to przeszkadza, ponieważ całe moje otoczenia aż tętniło życiem. W parku, przez który przechodziłem było pełno dzieci bawiących się pośród zielonych drzew i na placu zabaw. Biegając, śmiejąc się zapominają o wszystkich troskach. Jedynym ich problemem jest obawa, że nie będzie miał się kto z nimi bawić. Chociaż czy można to bagatelizować?
Jakby na to nie patrzeć w każdym z nas pojawia się taka obawa. Rodzaj zależy tylko od wieku. Robisz się starszy ale ten problem nigdy do końca nie znika. Bo przecież chyba w każdym pojawia się myśl, że nie zostanie zaakceptowany przez swoją nową klasę lub współpracowników, co później może wpłynąć na efektywność naszej pracy.
Jednak te dzieci niczym się nie przejmują doskonale się bawiąc. Staruszki siedzące na ławce żwawo dyskutowały na temat tylko im znany. Para zakochanych siedzących się pod drzewem, jakby przez nikogo nie zauważona całowała się i świata poza sobą nie widziała. Wszyscy pełni radości życia, tylko mi to się nie udzieliło. 
Moją głowę cały czas zaprzątają 3 osoby - Marry, Frank i Austin. Niby mam dziewczynę, która o mnie myśli, w pewnie sposób się troszczy, ale kiedy tylko zobaczę Franka w pobliżu Austina to szlag mnie trafia. Nawet kiedy tylko piszą ze sobą smsy to nie mogę znieść widoku mojego malca, który się wciąż uśmiecha do telefonu.
Oj Gerard, Gerard zrozum zazdrosny jesteś, bo podoba Ci się Frank. Dlaczego nie chcesz dopuścić do siebie myśli że jesteś gejem? Przecież podobały mi się dziewczyny. Ale chłopcy też, tylko odrzucałeś tę myśl.
Jedno jest pewne. Muszę zerwać z Marry. Nie mamy nic wspólnego i dzisiejszy dzień tylko wzmocnił mnie w tym przekonaniu. Nic do niej nie czuję i nie chcę jej, a przede wszystkim siebie oszukiwać w tej kwestii. Przy najbliższej okazji, kiedy tylko będziemy mogli porozmawiać w cztery oczy powiem jej wszystko. To będzie najlepsze co mogę zrobić. I będę musiał jeszcze pogadać z Frankiem. Może nie tak od razu. Chcę jeszcze parę spraw przemyśleć, jednak będę musiał przeprowadzić z nim poważną rozmowę. Choćby to miało wpłynąć na naszą przyjaźń, czego najbardziej się obawiam.
Dwie przecznice od celu mojego powrotu poczułem wibracje w kieszeni spodni. Nowa wiadomość od Mikey'a:
„Jak będziesz wracał to kup coś do picia (byle nie wodę) i popcorn. Zrobimy sobie wieczór filmowy ;)”
Dobrze, że mam jeszcze trochę pieniędzy. 
Przy najbliższym skrzyżowaniu skręciłem w prawo, w stronę sklepu. Kiedy tylko do niego wszedłem ktoś od razu zwrócił moją uwagę, a raczej dwa ktosie. Byłem właśnie świadkiem scenki jak do mojego Franka od tyłu podchodzi Austin, łapiąc za torby, które chłopak miał w rękach. Frankie zareagował pięknym uśmiechem na jego widok. Wymienili parę zdań i starszy zaczął się śmiać. Uroczo, doprawdy. Nie chciałem im przeszkadzać, więc przemknąłem tak, aby mnie nie zauważyli. Szybko przeszedłem do działu z przekąskami by znaleźć kukurydzę.
- Gee! - usłyszałem za osobą kobiecy głos. Gdy się odwróciłem moim oczom ukazała się smukła postać Lyn-z. Jakże zresztą podobna do Franka.
- Hej, widzę, że poważne zakupy - powiedziałam spoglądając do koszyka. Nie ma co wysiliłem się jeśli chodzi o temat rozmowy.
- No wiesz, Frank był głodny, a wtedy zjadłby wszystko i tak zminimalizowałam listę jego zachcianek.
- Kobieta w ciąży?
- A żebyś wiedział! Słodkie ze słonym smakują najlepiej. Poza tym nie spotkałeś go? Stał gdzieś blisko wejścia i czeka na mnie.
- Widziałem, ale był  przy nim Austin, więc nie chciałem przeszkadzać - odparłem. W moim głosie trochę za bardzo było słychać smutek, co Lindsay chyba wyczuła.
- E tam gadasz, jakie przeszkadzasz. Niedawno gadałam z braciszkiem, że coś mało czasu ze sobą ostatnio spędzacie.
- No wiesz jakoś tak wyszło, musiałem spędzić trochę czasu z Marry
- Musiałeś? A nie chciałeś? Przecież to twoja „dziewczyna”, to nie powinien być przymus – powiedziała z dokładnym zaakcentowaniem słowa dziewczyna
- Czepiasz się doboru słów...
- Gerard przecież to widać. W każdym razie ja widzę. Czemu z nią jesteś? Wiesz, że możesz ze mną pogadać, w końcu jesteśmy przyjaciółmi
- Nie czas i miejsce na takie rozmowy. Muszę już lecieć. Mikey na mnie czeka, mamy wieczór filmowy. Pozdrów babcie i Franka, do zobaczenia w poniedziałek.
Pożegnałem się i ruszyłem przed siebie w stronę kas. Zapłaciłem i szybko ruszyłem do domu.
Czy Lyn-z miała rację i naprawdę widać było, że delikatnie mówiąc nie układa mi się z Marry?
Kiedy przekroczyłem próg mieszkania uderzył we mnie zapach pizzy, który zaprowadził mnie do kuchni. Na blacie stały dwa duże kartony. Podszedłem i otworzyłem jeden z nich. Szynka, papryka, podwójny ser, pieczarki, cebula. Mikey wiedział co zamawia.
- Rodzice dzisiaj wybyli do znajomych, więc proponuję całkowicie nie zdrowe żarcie, popcorn i dobre filmy, co ty na to?
- Czasem to masz dobre pomysł – odparłem z uśmiechem na ustach.
Jako, że na dworze było jeszcze dość jasno pozasłanialiśmy rolety w salonie, żeby można było poczuć namiastkę kinowej atmosfery. Na szafce, przy telewizorze leżały cztery wybranych przez Miekey’ego. Zapewne to dwie pierwsze części Gwiezdnych Wojen i jakieś dwa horrory.
- Mamy Star Wars; Mroczne Widmo i Atak Klonów oraz dwa horrory, które kolega mi 
polecił - a nie mówiłem? W końcu zna się rodzonego brata.
- Zrobię popcorn.
Poszedłem do kuchni i złapałem za opakowanie, które kupiłem. Włożyłem je do mikrofalówki. W czasie oczekiwania, aż urządzenie da mi znak, że kukurydza jest gotowa usłyszałem dźwięk smsów. Mikey podniósł swój telefon ze stolika i spojrzał w ekran po czym uśmiechnął się, szybko wstukał coś w ekran i odłożył telefon. Poszedłem jego śladem i sprawdziłem swój.
Frankie: „Widzimy się jutro na koncercie? :))”
Zupełnie o tym zapomniałem. Nie wiedziałem co zrobić, bo z jednej strony byłby to czas spędzony z przyjaciółmi a przede wszystkim z chłopakiem, ale z drugiej strony będzie tam też Austin. 
Z moich przemyśleń wyrwał mnie mój brat zadając to samo pytanie
- Idziesz jutro z nami?
- Nie wiem – odpowiedziałem szczerze
- No idź, fajnie będzie
- Pewnie tak, jeszcze pomyślę
Od dalszej rozmowy uchroniła mnie mikrofalówka, zwiastując przygotowany popcorn.
- Chodź oglądać