wtorek, 5 maja 2015

Are you thinking of me? Like I’m thinking of you? Rozdział 13

Długo mnie tu nie było, więc bez zbednego przeciągania zapraszam do czytania :) 

Kiedy lekcja się skończyła od razu poszedłem poszukać Mikey’ego i zapytać czy wie coś o swoim bracie ale powiedział tylko, że rano nie wstał z łóżka, a ich rodziców nie ma w domu więc zostawił go w spokoju nie pytając o nic. Musiałem na razie zadowolić się takimi informacjami, bo na smsa, którego mu wysłałem nie uzyskałem odpowiedzi.
Dwie kolejne lekcje przesiedziałem w ostatnich ławkach, sprawiając wrażenie pilnego ucznia. Nie potrzebowałem kłopotów z nauczycielami. Wtapiałem się w klasę, siedząc z tyłu klasy, opierając głowę o rękę i rysując na kolejnych kartach zeszytu, co jakiś czas zerkając na tablicę i nauczyciela. Postanowiłem, że nie pójdę na ostatnie zajęcia i od razu udam się do Gerarda.
Przerwę między lekcjami spędziłem w naszej szkolnej kawiarni. Pomieszczenie to nie było zbyt duże, mieściło jakieś 15 osób, ale było bardzo klimatyczne i można było tam w miłej atmosferze spędzić wolne chwile w szkole. Usiadłem w samym roku pod oknem a po chwili dołączyli do mnie także Ray, Lynz i Jamia. Gdy przerwa dobiegała końca przed drzwiami kafejki zobaczyłem Marry i jakże zdziwiłem się widząc, że za rękę trzyma jakiegoś chłopaka. Nie znałem go, jedynie kojarzyłem z widzenia. Jest chyba rok młodszy ode mnie. Wysoki blondyn, dobrze zbudowany i opalony, jednak nie była to naturalna opalenizna – widać, że chłopak nie oszczędza na solarium. Zupełne przeciwieństwo Gerarda. Chyba już wiem czemu mojego przyjaciela nie ma dzisiaj w szkole.

Po geografii od razu poszedłem do wyjścia i udałem się w stronę domu Gerarda.
Dotarłem tam dość szybko. Stanąłem przed drzwiami i zapukałem. Raz, drugi, trzeci. Cisza. Pociągnąłem za klamkę. Drzwi nie były zamknięte, więc wszedłem do środka. W salonie ani w kuchni nikogo nie zastałem. Z piętra dobiegły mnie ciche dźwięki gitary, więc skierowałem się na górę. Dom Way’ów nie był duży, ale wystarczający by pomieścić czworo mieszkańców. Parter był urządzonych w dość nowoczesny sposób a ściany pomalowane na ciepłe kolory. Znajdował się tam salon z jadalnią, kuchnia, przedpokój oraz sypialnia państwa Way .
Piętro należało do chłopaków. Dwa bardzo podobne do siebie pokoje oraz łazienka. Czułem się tu niemalże jak u siebie.
Zatrzymałem się przed ostatnimi drzwiami i poczekałem aż dźwięk gitary ucichnie. Gdy to się stało popchnąłem lekko uchylone drzwi i moim oczom ukazał się dość żałosny widok. Gerard siedział na podłodze, plecami opierał się o łóżko, na kolanach miał gitarę a po policzku spływała mu łza. Kiedy podniósł na mnie wzrok, zobaczyłem jego czerwone i podpuchnięte oczy. To nie była pierwsza łza tego dnia.
- Pukałem ale nie odzywałeś się - powiedziałem cicho
Nie odpowiedział, siedział i patrzył na mnie. Zrobiłem krok przed siebie, odłożyłem torbę na ziemię i usiadłem na przeciwko chłopaka. Cały czas mnie obserwował. W innej sytuacji poczułbym się jak zwierzę w klatce. Jego wzrok podążał za każdym moich ruchem, jednak to nie było tego rodzaju obserwowanie. To on był tym biednym, uwięzionym zwierzęciem. Wystarczył jeden gwałtowny ruch by go spłoszyć.
Wzrokiem przestudiowałem jego wygląd. Gdyby nie te podpuchnięte, załzawione oczy i czerwony nos wyglądałby całkiem normalnie. Miał na sobie czarne jeansy i jakąś koszulkę, więc albo planował iść dzisiaj do szkoły i przebrał się z piżamy tylko coś się stało albo wygląda tak od wczoraj.
- Gee, co jest? - zapytałem cicho i wolno. Bałem się że go wystraszę. Chyba nigdy jeszcze nie widziałem go w takim stanie.
Ponownie nie odpowiedział. Siedzieliśmy w ciszy i patrzyliśmy na siebie.

*P.O.V Gerarda*

Po co ja napisałem do niego tego smsa? Przecież nie chce go teraz widzieć. Na pewno nie teraz. To zły moment. Chyba. Muszę w końcu coś z siebie wydusić. Jednak z drugiej strony nie chce psuć tej chwili. Jak zacznę mu opowiadać to zaburzę tę ciszę. Tą idealną ciszę, podczas której mogę na niego bezkarnie patrzeć. Mogę patrzeć na jego piękną twarz. Tak, Frank jest piękny. Przystojny to za mało powiedziane. Przystojny może być pierwszy lepszy model w pisemku o modzie, które często przewijają się przez mój dom, a szczególnie śmietnik.
- Zerwałem z Marry - powiedziałem nagle. Sam się zdziwiłem. Te słowa ze mnie wypłynęły, tak automatycznie jak kiedy ktoś kichnie a Ty powiesz na zdrowie. Jednak w tych słowach jest więcej emocji niż w tych, które przed chwilką wypowiedziałem.
- Jak to? Dlaczego? - zapytał po chwili, jakby musiał przeanalizować to co usłyszał.
A ja nie odpowiedziałem. Znowu. Chciałem jeszcze na niego popatrzeć. Na te delikatne rysy, bursztynowe oczy, które wyróżniały się na tle bardzo bladej skóry chłopaka. Lekko zarumienione policzki, czarne włosy i ten niesforny kosmyk, który opadał mu na oczy, a on co chwila go poprawiał, złoszczące się słodko i marszcząc przy tym nosek. Mogłem podziwiać usta. Te usta, które potrafią wygiąć się w najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widział świat. Frank jest idealny, a ja popieprzony, że w ogóle mogę mieć nadzieję.
- To było bez sensu, to nie była odpowiednia osoba dla mnie - wydusiłem z siebie i oderwałem wzrok od chłopaka na rzecz pogniecionych kartek leżących wokół mnie.
Taka prawda. Ona nie była dla mnie odpowiednia. Nic do niej nie czułem, ona do mnie zresztą też. Chciała mieć, jak to powiedziała, „mrocznego chłopaka” i tak się mną już znudziła. Wczoraj poprosiłem ją o spotkanie. Nie chciałem takiej poważnej sprawy załatwiać przez telefon. Chciałem jakoś się zachować, szanuję ją jak każdą kobietę. Ona jednak chyba, chciała mnie upokorzyć, bo na spotkanie przyszła z jakiś blondaskiem. Nie żeby mnie to jakoś dotknęło. Przeprosiłem ją i powiedziałem że tak dłużej nie mogę, a ona że dobrze się składa bo poznała tego chłopaka, przedstawiła mi go, ale nie pamiętam jak miał na imię. Nawet nie odpowiedziałem na to, pożegnałem się i poszedłem na spacer. Kiedy wracałem już do domu byłem świadkiem rozmowy, która jest powodem  mojego aktualnego „stanu”. Przede mną szedł Austin z jednym ze swoich kolegów. Nie chciałem, żeby mnie zauważyli. Rozmawiali o koncercie, na który zresztą miałem zaproszenie, o trasie koncertowe, aż zeszli na temat Franka. Zdziwiło mnie to, ale to imię sprawiło, że trochę bardziej skupiłem się na ich konwersacji.
„Muszę dzisiaj z nim znowu porozmawiać, nie chcę stracić takiej szansy, to na prawdę świetny chłopak, najważniejsze że też jest gejem, to daje mi większe szanse”
Mimo że coś podejrzewałem, zdziwiłem się. Najpierw zastanawiałem się czemu Frank tego nam nie powiedział. Czemu mi nie powiedział. Przecież byłem jego najlepszym przyjacielem. Potem dotarło do mnie, że nie wszystko stracone, że mam u niego szansę. Tak to dla niego zerwałem z Marry. Od dawna się oszukiwałem. Wypierałem to, że chłopak mi się podoba. Miałem wątpliwości, bo nigdy żaden mężczyzna mi się nie podobał, ale Frankowi nie mogłem się oprzeć. Jednak była to tylko chwilowa radość. Przecież nie mam szans z kimś takim jak Austin, bo co ja mogę zaoferować? Nic sobą nie reprezentuje. 
Siedzę tak od wczoraj. Cały czas gram, staram się coś napisać. Chcę przelać swoje emocje na kartkę, ale nic mi nie wychodzi. Każda kolejna próba kończy się porażką i łzami gniewu oraz bezsilności.
Podniosłem wzrok na chłopaka. Patrzył na mnie tak jakby chciał mnie pocieszyć. Znam go i wiem że było mu przykro. Myślał, że cierpię z powodu dziewczyny. Nie znał prawdy, a na pewno nie całą.
Nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się do mnie nieznacznie a ja odwzajemniłem ten drobny gest. Obserwowaliśmy się nawzajem. Ponownie mogłem zatopić się w jego oczach. Dla mnie był to ocean bez dna. Mogłem w nich utonąć.
Nie wiem ile tak trwaliśmy w bezruchu patrząc na siebie. Siedzieliśmy w ciszy, ale była to taka dobra cisza. Jednak poczułem, że należy coś zrobić. Nie chcę go stracić, muszę spróbować. Powoli zacząłem się do niego przybliżać, nie chciałem go wystraszyć. Kiedy byłem coraz bliżej chłopaka, dostrzegłem konsternację na jego twarzy, ale nie odsunął się. Nasze czoła się już niemalże stykały, a on nie protestował, więc zrobiłem ten ostatni ruch. Złączyłem nasze usta w pocałunku. Zacząłem delikatnie muskać jego wargi swoimi, co chłopak po chwili odwzajemnił.
Siedzieliśmy tak na podłodze w moim pokoju, z porozrzucanymi wokoło papierami, ja z gitarą na kolanach, ale dla mnie było idealnie.

Jednak wszystko co dobre szybko się kończy. Frank nagle odsunął się ode mnie i jak na szpilkach wstał, podniósł szybko torbę i niemal w biegu poszedł do wyjścia. Jak wychodził z mojego pokoju usłyszałem tylko ciche przepraszam. To był błąd. Zostałem sam.