wtorek, 7 lipca 2015

Are you thinking of me? Like I’m thinking of you? Rozdział 14

Minęły już ponad dwa tygodnie. Już ponad dwa tygodnie od incydentu w domu Gerarda. Tak, incydent  najlepsze określenie tego co się tam stało. Nie powinienem do tego dopuścić. Przecież mam chłopaka. Mam cudownego chłopaka, który każdego dnia do mnie pisze i dzwoni z trasy. Gdyby to wydarzenie miało miejsce wcześniej . Dużo wcześniej. To by wszystko zmieniło. Zareagowałbym inaczej. Ale czasu już nie cofnę. Popełniłem błąd, który cały czas zaprząta moją głowę i męczy sumienie. Mam wielkie wyrzuty sumienia. Wtedy, gdy wybiegłem z domu Waya, moją pierwszą myślą było, żeby zadzwonić do Austina. Chciałem go usłyszeć, utwierdzić się w przekonaniu, że to z nim chcę być. Przez chwilę nawet chciałem mu wszystko powiedzieć, bo przecież nie zbudujemy prawdziwego związku bez obustronnej szczerości. Jednak szybko z tego zrezygnowałem. Nie byłbym w stanie wydusić tego z siebie, nawet przez telefon. Bo przecież co miałbym mu powiedzieć? "Hej Aus, właśnie wyszedłem od Gerarda, który mnie pocałował, a ja nie zrobiłem nic żeby go powstrzymać, ale to z Tobą chcę być, proszę wybacz mi"? Przecież to brzmi jak tekst z bardzo niszowej brazylijskiej telenoweli. Poza tym nie mogłem mu tego zrobić. Chcę zapomnieć o tej sytuacji.
Z Gerardem nie rozmawiałem od tamtego wydarzenia. Następne dwa dni nie było go w szkole, a od kiedy się pojawił staramy się siebie unikać. Kiedy musimy usiąść razem w ławce, stara się nawet mnie nie dotknąć. Większość przerw spędza ze swoim szkicownikiem, zapełniając to kolejne strony. Mikey starał się z nim porozmawiać. Wiem, bo mi powiedział. Martwi się o niego, w końcu to jego brat. Gdy są w domu, wychodzi ze swojego pokoju tylko wtedy kiedy musi. Parę dni po incydencie młodszy z braci, pytał się mnie nawet czy czegoś nie wiem. Oczywiście skłamałem. Udaję, że nie mam pojęcia co się dzieje z Gerardem. Prędzej czy później i tak to wyjdzie na jaw. Przecież nasi przyjaciele nie są głupi. Widzą ze jest między nami napięta atmosfera, ale nikt jeszcze nie drążył ze mną tematu. Do czasu. Jednak nie ma co się martwic na zapas.
Jest czwartek wieczorem. Nie będę już myślał o tamtym. Tym bardziej ze mam powód do radości. Jadę do Austina. Postanowiłem przedłużyć sobie weekend o jeden dzień i jutro rano wsiadam w samolot i lecę na ostatni koncert mojego chłopaka. Tęsknię za nim. Czuję ze muszę się już z nim spotkać, więc porozmawiałem z nim i mój pomysł został przyjęty z wielka aprobatą. Wczoraj rano zarezerwowałem bilet lotniczy do LA. Na szczęście miałem jeszcze jakieś oszczędności wiec nie musiałem prosić babci czy Lyn-z. Rano wylatuje a wracam razem z chłopakami w niedziele. Podczas pobytu w LA zespół ma przenocować dwie noce w hotelu, którym zarządza ciocia Austina, więc chłopak zapewnił mnie, że nie będzie problemu z jedną dodatkową osobą, tym bardziej ze jestem to ja. Wiem, że ma on dobre relacje z ciocia. Parę lat temu zmarła jego mama i chłopak z ojcem bardzo to przeżyli. W tamtym czasie oparcie stanowiła dla nich właśnie ciotka Maggie. Wie wszystko o Austinie, dlatego obawiam się, że będzie on chciał mnie z nią poznać a nie wiem czy jestem na to gotowy. Jak na razie jedynymi osobami wiedzącymi o mojej orientacji poza moja rodziną są przyjaciele Austina. Źle się z tym czuje. Czuję się winny, że oni pierwsi dowiedzieli się tego o mnie, a nie moi przyjaciele. Jednak do czasu. Ostatnie wydarzenia skłoniły mnie do refleksji. Postanowiłem, że się ujawnię. Nie chcę już przed nimi nikogo udawać. Jak wrócę z Los Angeles dowiedzą się o mnie całej prawdy. Z przyjaciółmi Austina to była swego rodzaju konieczność. Doszliśmy z chłopakiem do wniosku, że skoro mamy spędzić z nimi czas w LA nie powinniśmy udawać przed nikim naszego związku. Obaj źle byśmy się czuli.  Poza tym jak dla mnie dziwnym wydawałoby się fakt, że zwykły znajomy poznany na biwaku leci pół kraju na koncert, zamiast poczekać, aż zespól będzie grał w jego mieście. Tym bardziej ze chłopaki przecież są z mojego miasta. Toteż Austin powiedział im że przyjeżdżam dodając kim dla niego jestem. Ponoć nie było dla nich to wielkim szokiem, przez co mniej się stresuję.
Spakowałem ostatnie potrzebne mi rzeczy, wybrałem najlepsze koszulki, które maja wyglądać jakbym nie przejmował się wyglądem. Poza T-shirtami zapakowałem dwie koszule w kratę  a bluzę, założę na siebie rano mimo ze w Los Angeles jest teraz ciepło.
***
Rano dość szybko się ogarnąłem, zjadłem śniadanie, pożegnałem z babcią i siostrą po czym wsiadłem we wcześniej zamówioną taksówkę i pojechałem na lotnisko. Lot miałem co prawda za trzy godziny, ale wolałem być tam wcześniej.
O mojej wycieczce nikt nie wie. To znaczy oczywiście zauważą że mnie nie ma i wtedy Lyn-z im powie, ze poleciałem na koncert chłopaków. Może im się to wydać dziwne, ale trudno, już niedługo wszystko zrozumieją.
Na lotnisko dojechałem po pół godzinie drogi. Na miejscu od razu udałem się na odprawę. Dość sprawnie przeszedłem przez wszystkie kontrole, a że do odlotu zostało mi trochę mniej niż dwie godziny postanowiłem przejść się po sklepach. Nic ciekawego w nich nie znalazłem. Przeważały jakieś głupie upominki dla turystów, oczywiście w amerykańskich barwach narodowych. Kiedy chodzenie już mi się znudziłem, postanowiłem usiąść i poczytać książkę. Na angielskim mieliśmy akurat przerabiać „Buszującego w zbożu” a to moja ulubiona książka. Mimo, że znam ją praktycznie na pamięć, czytam ją ponownie, bo za każdym razem odkrywam w niej coś nowego.
Nim się obejrzałem, usłyszałem głos mówiący przez głośniki, oznajmiający że pasażerowie lecący do Los Angeles, proszeni są do samolotu. Wraz z tłumem poszedłem w stronę wejścia, w którym każdy witany był przez młodą, uśmiechniętą od ucha do ucha stewardesę. Zająłem swoje miejsce, które jak się okazało było przy okienku. Chwilę później miejsca obok mnie zajęła pani w podeszłym wieku oraz, jak wywnioskowałem z rozmowy, jej wnuczka, która wyglądała na nieco młodszą ode mnie. Po chwili obsługa samolotu, zaczęła objaśniać pasażerom jak mają się zachować w razie jakiegoś wypadku, gdzie są maski tlenowe, jak zapiąć poprawnie pasy i tym podobne. Po skończonym wykładzie wystartowaliśmy. Kiedy tylko znaleźliśmy się w powietrzu włożyłem słuchawki do uszu i włączyłem losowe odtwarzanie.
***
Obudził mnie dopiero głos z głośnika informujący, że już znajdujemy się nad Los Angeles i zaraz będziemy lądować. Widocznie podczas snu wypadła mi jedna ze słuchawek. Zerknąłem na telefon. Zegar wskazywał mi 15:48. Przed wylotem zmieniłem sobie czas na Pacyficzny. Gdybym był teraz w New Jersey byłoby przed 19. Przespałem cały lot, co mnie nawet cieszy.
Ponownie zapinam pasy. Kiedy samolot ląduję i stewardesy informują, że można wstać, tak jak reszta podnoszę się, zabieram mój bagaż podręczny i udaję się do budynku lotniska. Ponownie przechodzę przez kontrolę i idę odebrać moją walizkę. Na szczęście nie muszę na nią długo czekać, więc ciągnę ją za sobą i udaję się do hali przylotów, gdzie ktoś z ekipy chłopaków miał mnie odebrać. Kiedy przechodzę przez szklane drzwi, spotyka mnie bardzo miła niespodzianka. Przede wszystkim czeka na mnie sam Austin, a w ręce trzyma karton z napisem „Mój najsłodszy maluszek”. Mimo, że nie lubię takiej tandety, to muszę przyznać, że się wzruszyłem.
Mimo, że wokół nas jest pełno ludzi, niemalże podbiegam do chłopaka i rzucam mu się na szyję.
-Tęskniłem - mówię na tyle głośno, żeby tylko on mnie usłyszał
- Ja też mały, nawet nie wiesz jak bardzo
Odsuwam się lekko od niego i patrzę mu w oczy. Nareszcie tu jestem. Nic więcej się nie liczy. Tylko ja i Austin. Staję na palcach i daje mu szybkiego całusa w usta.
-Nie wierzę, mój Frankie mnie całuje i to przy ludziach - mówi chłopak. Jest zaskoczony, ale to miłe zaskoczenie.
- Dużo myślałem  i nie chcę się już ukrywać
Na jego twarzy pojawia się uśmiech. Ten sam, który tak uwielbiam.
- Bardzo się cieszę, naprawdę, tylko mam nadzieję, że nie robisz tego wbrew sobie.
- Jeszcze nigdy nie byłem niczego tak pewny
Chłopak zabiera ode mnie walizkę, a drugą ręką łapie moją dłoń.
- Aaron czeka na nas przed wejściem, po drodze do hotelu musimy kupić parę rzeczy.
Gdy wsiadamy do samochodu, Aaron wita się ze mną jak ze starym kumplem i opowiada jak to nie mogli już znieść Austina, przez ostatnie dni, bo chłopak mówił praktycznie tylko o mnie. Aus teraz nic nie mówi, ale widzę, że się zawstydził. Mi natomiast jest bardzo miło.
Jak się okazuje, tymi rzeczami, które mieliśmy ze sobą przywieźć były chipsy i piwo.
- Czyli tak wygląda życie w trasie - pytam Aarona, kiedy stoimy przy kasie.
- Nie do końca, jutro mamy ostatni koncert, dlatego chcieliśmy to uczcić, zazwyczaj mamy po prostu pizzę po koncercie i sam nie wierzę w to co mówię, ale nie mogę już na nią patrzeć.
Po tych słowach obaj zaczynamy się śmiać, a Austin wygląda na szczęśliwego. Cieszy się, że dogaduję się z jego znajomymi. Ja też jestem szczęśliwy. Szczęśliwy, że jestem tutaj z nim. Nic nie może popsuć nam tego weekendu.


wtorek, 5 maja 2015

Are you thinking of me? Like I’m thinking of you? Rozdział 13

Długo mnie tu nie było, więc bez zbednego przeciągania zapraszam do czytania :) 

Kiedy lekcja się skończyła od razu poszedłem poszukać Mikey’ego i zapytać czy wie coś o swoim bracie ale powiedział tylko, że rano nie wstał z łóżka, a ich rodziców nie ma w domu więc zostawił go w spokoju nie pytając o nic. Musiałem na razie zadowolić się takimi informacjami, bo na smsa, którego mu wysłałem nie uzyskałem odpowiedzi.
Dwie kolejne lekcje przesiedziałem w ostatnich ławkach, sprawiając wrażenie pilnego ucznia. Nie potrzebowałem kłopotów z nauczycielami. Wtapiałem się w klasę, siedząc z tyłu klasy, opierając głowę o rękę i rysując na kolejnych kartach zeszytu, co jakiś czas zerkając na tablicę i nauczyciela. Postanowiłem, że nie pójdę na ostatnie zajęcia i od razu udam się do Gerarda.
Przerwę między lekcjami spędziłem w naszej szkolnej kawiarni. Pomieszczenie to nie było zbyt duże, mieściło jakieś 15 osób, ale było bardzo klimatyczne i można było tam w miłej atmosferze spędzić wolne chwile w szkole. Usiadłem w samym roku pod oknem a po chwili dołączyli do mnie także Ray, Lynz i Jamia. Gdy przerwa dobiegała końca przed drzwiami kafejki zobaczyłem Marry i jakże zdziwiłem się widząc, że za rękę trzyma jakiegoś chłopaka. Nie znałem go, jedynie kojarzyłem z widzenia. Jest chyba rok młodszy ode mnie. Wysoki blondyn, dobrze zbudowany i opalony, jednak nie była to naturalna opalenizna – widać, że chłopak nie oszczędza na solarium. Zupełne przeciwieństwo Gerarda. Chyba już wiem czemu mojego przyjaciela nie ma dzisiaj w szkole.

Po geografii od razu poszedłem do wyjścia i udałem się w stronę domu Gerarda.
Dotarłem tam dość szybko. Stanąłem przed drzwiami i zapukałem. Raz, drugi, trzeci. Cisza. Pociągnąłem za klamkę. Drzwi nie były zamknięte, więc wszedłem do środka. W salonie ani w kuchni nikogo nie zastałem. Z piętra dobiegły mnie ciche dźwięki gitary, więc skierowałem się na górę. Dom Way’ów nie był duży, ale wystarczający by pomieścić czworo mieszkańców. Parter był urządzonych w dość nowoczesny sposób a ściany pomalowane na ciepłe kolory. Znajdował się tam salon z jadalnią, kuchnia, przedpokój oraz sypialnia państwa Way .
Piętro należało do chłopaków. Dwa bardzo podobne do siebie pokoje oraz łazienka. Czułem się tu niemalże jak u siebie.
Zatrzymałem się przed ostatnimi drzwiami i poczekałem aż dźwięk gitary ucichnie. Gdy to się stało popchnąłem lekko uchylone drzwi i moim oczom ukazał się dość żałosny widok. Gerard siedział na podłodze, plecami opierał się o łóżko, na kolanach miał gitarę a po policzku spływała mu łza. Kiedy podniósł na mnie wzrok, zobaczyłem jego czerwone i podpuchnięte oczy. To nie była pierwsza łza tego dnia.
- Pukałem ale nie odzywałeś się - powiedziałem cicho
Nie odpowiedział, siedział i patrzył na mnie. Zrobiłem krok przed siebie, odłożyłem torbę na ziemię i usiadłem na przeciwko chłopaka. Cały czas mnie obserwował. W innej sytuacji poczułbym się jak zwierzę w klatce. Jego wzrok podążał za każdym moich ruchem, jednak to nie było tego rodzaju obserwowanie. To on był tym biednym, uwięzionym zwierzęciem. Wystarczył jeden gwałtowny ruch by go spłoszyć.
Wzrokiem przestudiowałem jego wygląd. Gdyby nie te podpuchnięte, załzawione oczy i czerwony nos wyglądałby całkiem normalnie. Miał na sobie czarne jeansy i jakąś koszulkę, więc albo planował iść dzisiaj do szkoły i przebrał się z piżamy tylko coś się stało albo wygląda tak od wczoraj.
- Gee, co jest? - zapytałem cicho i wolno. Bałem się że go wystraszę. Chyba nigdy jeszcze nie widziałem go w takim stanie.
Ponownie nie odpowiedział. Siedzieliśmy w ciszy i patrzyliśmy na siebie.

*P.O.V Gerarda*

Po co ja napisałem do niego tego smsa? Przecież nie chce go teraz widzieć. Na pewno nie teraz. To zły moment. Chyba. Muszę w końcu coś z siebie wydusić. Jednak z drugiej strony nie chce psuć tej chwili. Jak zacznę mu opowiadać to zaburzę tę ciszę. Tą idealną ciszę, podczas której mogę na niego bezkarnie patrzeć. Mogę patrzeć na jego piękną twarz. Tak, Frank jest piękny. Przystojny to za mało powiedziane. Przystojny może być pierwszy lepszy model w pisemku o modzie, które często przewijają się przez mój dom, a szczególnie śmietnik.
- Zerwałem z Marry - powiedziałem nagle. Sam się zdziwiłem. Te słowa ze mnie wypłynęły, tak automatycznie jak kiedy ktoś kichnie a Ty powiesz na zdrowie. Jednak w tych słowach jest więcej emocji niż w tych, które przed chwilką wypowiedziałem.
- Jak to? Dlaczego? - zapytał po chwili, jakby musiał przeanalizować to co usłyszał.
A ja nie odpowiedziałem. Znowu. Chciałem jeszcze na niego popatrzeć. Na te delikatne rysy, bursztynowe oczy, które wyróżniały się na tle bardzo bladej skóry chłopaka. Lekko zarumienione policzki, czarne włosy i ten niesforny kosmyk, który opadał mu na oczy, a on co chwila go poprawiał, złoszczące się słodko i marszcząc przy tym nosek. Mogłem podziwiać usta. Te usta, które potrafią wygiąć się w najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widział świat. Frank jest idealny, a ja popieprzony, że w ogóle mogę mieć nadzieję.
- To było bez sensu, to nie była odpowiednia osoba dla mnie - wydusiłem z siebie i oderwałem wzrok od chłopaka na rzecz pogniecionych kartek leżących wokół mnie.
Taka prawda. Ona nie była dla mnie odpowiednia. Nic do niej nie czułem, ona do mnie zresztą też. Chciała mieć, jak to powiedziała, „mrocznego chłopaka” i tak się mną już znudziła. Wczoraj poprosiłem ją o spotkanie. Nie chciałem takiej poważnej sprawy załatwiać przez telefon. Chciałem jakoś się zachować, szanuję ją jak każdą kobietę. Ona jednak chyba, chciała mnie upokorzyć, bo na spotkanie przyszła z jakiś blondaskiem. Nie żeby mnie to jakoś dotknęło. Przeprosiłem ją i powiedziałem że tak dłużej nie mogę, a ona że dobrze się składa bo poznała tego chłopaka, przedstawiła mi go, ale nie pamiętam jak miał na imię. Nawet nie odpowiedziałem na to, pożegnałem się i poszedłem na spacer. Kiedy wracałem już do domu byłem świadkiem rozmowy, która jest powodem  mojego aktualnego „stanu”. Przede mną szedł Austin z jednym ze swoich kolegów. Nie chciałem, żeby mnie zauważyli. Rozmawiali o koncercie, na który zresztą miałem zaproszenie, o trasie koncertowe, aż zeszli na temat Franka. Zdziwiło mnie to, ale to imię sprawiło, że trochę bardziej skupiłem się na ich konwersacji.
„Muszę dzisiaj z nim znowu porozmawiać, nie chcę stracić takiej szansy, to na prawdę świetny chłopak, najważniejsze że też jest gejem, to daje mi większe szanse”
Mimo że coś podejrzewałem, zdziwiłem się. Najpierw zastanawiałem się czemu Frank tego nam nie powiedział. Czemu mi nie powiedział. Przecież byłem jego najlepszym przyjacielem. Potem dotarło do mnie, że nie wszystko stracone, że mam u niego szansę. Tak to dla niego zerwałem z Marry. Od dawna się oszukiwałem. Wypierałem to, że chłopak mi się podoba. Miałem wątpliwości, bo nigdy żaden mężczyzna mi się nie podobał, ale Frankowi nie mogłem się oprzeć. Jednak była to tylko chwilowa radość. Przecież nie mam szans z kimś takim jak Austin, bo co ja mogę zaoferować? Nic sobą nie reprezentuje. 
Siedzę tak od wczoraj. Cały czas gram, staram się coś napisać. Chcę przelać swoje emocje na kartkę, ale nic mi nie wychodzi. Każda kolejna próba kończy się porażką i łzami gniewu oraz bezsilności.
Podniosłem wzrok na chłopaka. Patrzył na mnie tak jakby chciał mnie pocieszyć. Znam go i wiem że było mu przykro. Myślał, że cierpię z powodu dziewczyny. Nie znał prawdy, a na pewno nie całą.
Nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się do mnie nieznacznie a ja odwzajemniłem ten drobny gest. Obserwowaliśmy się nawzajem. Ponownie mogłem zatopić się w jego oczach. Dla mnie był to ocean bez dna. Mogłem w nich utonąć.
Nie wiem ile tak trwaliśmy w bezruchu patrząc na siebie. Siedzieliśmy w ciszy, ale była to taka dobra cisza. Jednak poczułem, że należy coś zrobić. Nie chcę go stracić, muszę spróbować. Powoli zacząłem się do niego przybliżać, nie chciałem go wystraszyć. Kiedy byłem coraz bliżej chłopaka, dostrzegłem konsternację na jego twarzy, ale nie odsunął się. Nasze czoła się już niemalże stykały, a on nie protestował, więc zrobiłem ten ostatni ruch. Złączyłem nasze usta w pocałunku. Zacząłem delikatnie muskać jego wargi swoimi, co chłopak po chwili odwzajemnił.
Siedzieliśmy tak na podłodze w moim pokoju, z porozrzucanymi wokoło papierami, ja z gitarą na kolanach, ale dla mnie było idealnie.

Jednak wszystko co dobre szybko się kończy. Frank nagle odsunął się ode mnie i jak na szpilkach wstał, podniósł szybko torbę i niemal w biegu poszedł do wyjścia. Jak wychodził z mojego pokoju usłyszałem tylko ciche przepraszam. To był błąd. Zostałem sam.